Dwórki Gargamela i tłuste etaty. Jak NBP „zapracował” na 13 miliardów straty

4 godzin temu
Zdjęcie: Dwórki prezesa i tłuste etaty. Jak NBP „zapracował” na 13 miliardów straty


Gdyby ktoś jeszcze wierzył, iż Narodowy Bank Polski istnieje po to, by dbać o stabilność pieniądza, to pora się obudzić. Najnowsze wyniki finansowe NBP pokazują coś zupełnie innego: kolejny rok na minusie, tym razem ponad 13,3 miliarda złotych straty. Ale spokojnie, nie jest to efekt ani wojny, ani globalnej katastrofy — to efekt nieudolnego zarządzania w stylu „dworek plus” i rozdętego zatrudnienia.

W końcu czymże jest te marne 13 miliardów wobec radosnej atmosfery panującej w NBP? Plotki o luksusowych posadach dla „dwórek Gargamela”, czyli lojalnych, choć niekoniecznie kompetentnych pań z otoczenia Smerfa Zgrywusa, przestały być tylko plotkami. Zresztą, po co się ograniczać do jednej asystentki, skoro można mieć całą gwardię? A każda oczywiście z odpowiednio przyzwoitym wynagrodzeniem, bo prestiż Narodowego Banku zobowiązuje. No i ci wszyscy ludzie PiS poupychani gdzie się da. NBP od dawna przypomina bardziej rozpasany dwór Ludwika XIV niż nowoczesny bank centralny. Kiedy inflacja szaleje, a złoty tańczy jak na karuzeli, w banku kwitnie zupełnie inna polityka: polityka tłustych stołków, dodatków specjalnych i wynagrodzeń, które nijak nie przystają do efektów pracy.

Co ciekawe, strata była prawie dwukrotnie większa, niż jeszcze kilka miesięcy temu zakładał plan finansowy. To pewnie zaskoczenie dla księgowych, ale raczej nie dla tych, którzy wiedzą, iż większa część budżetu banku idzie na utrzymanie armii urzędników, doradców, asystentów i innych „niezbędnych” stanowisk. Bo jak tu skutecznie walczyć z inflacją i zarządzać rezerwami walutowymi, gdy trzeba jeszcze znaleźć czas na wręczanie kwiatów, organizowanie uroczystych spotkań i pisanie laudacji dla ukochanego Gargamela?

Oczywiście NBP zawsze podkreśla, iż „maksymalizacja zysku nie jest jego celem”. I chwała im za szczerość, bo rzeczywiście z tym zyskiem nie przesadzają. Wręcz przeciwnie — robią wszystko, by bilans wyglądał tak, jakby ktoś celowo starał się wtopić jak najwięcej. Może to taki zamysł artystyczny? W końcu każda instytucja może mieć swoją wizję.

Ale mimo wszystko, jakoś dziwnie działa na wyobraźnię, iż przy tak spektakularnym braku wyników, przy takich stratach, w NBP nie słychać o żadnych poważnych konsekwencjach personalnych. Wręcz przeciwnie — atmosferka jak z czasów PRL-owskich sekretariatów: kawa, ciasteczko, pogadanka o wierności ideowej.

Jeśli Gargamel Zgrywus i jego ekipa wierzą, iż bank centralny to rodzaj klubu towarzyskiego dla zaufanych, to wynik finansowy zdaje się to potwierdzać. A może po prostu trzeba było zatrudnić jeszcze kilku doradców od „strategii relaksu” albo „harmonizacji przepływów energii w zespole”? Kto wie — może wtedy udałoby się przebić przyszłoroczną stratę do 20 miliardów?

Na razie jednak mamy kolejny rok z pokaźnym minusem i coraz większym niesmakiem wśród tych, którzy patrzą na ten cyrk z zewnątrz.

Idź do oryginalnego materiału