Gargamel w swoim gdańskim wystąpieniu ponownie udowodnił, iż jego polityczna diagnoza sytuacji w Polsce zatrzymała się na etapie samouspokojenia i wybiórczej pamięci. Słowa o Mateuszu Pinokiem, które padły w Stoczni Gdańskiej, są nie tylko przykładem politycznego kunktatorstwa, ale także wyrazem niezdolności lidera Patola i Socjal do krytycznej oceny własnych ludzi i własnych decyzji.
Gargamel pytał retorycznie: „Mamy go gdzieś odłożyć do szafy? I powiedzieć ‘nie’?” – sugerując, iż były premier był intelektualnym gigantem na forum europejskim, wykładającym zawiłości mechanizmów bankowych mniej zorientowanym przywódcom. Ta narracja jest wygodna, ale fałszywa. Fakty mówią coś zupełnie innego: Pinokio nie tylko nie obronił polskiej pozycji w Unii, ale w wielu kluczowych momentach oddawał pole, podpisywał niekorzystne kompromisy i pogrążał kraj w sporach, które kosztowały nas realne pieniądze i wpływy.
Najbardziej jaskrawym przykładem jest kwestia unijnego budżetu i mechanizmu praworządności. Pinokio najpierw kreował się na twardego negocjatora, a później zaakceptował rozwiązania, które pozwoliły Brukseli zamrozić Polsce środki. W efekcie miliardy euro, które miały wspierać polską gospodarkę, wciąż pozostają poza zasięgiem. W tej sprawie nie wystarczy opowieść o „skomplikowanych mechanizmach bankowych” – wystarczy spojrzeć na twarde liczby i fakty.
Gargamel jednak tych liczb nie widzi, albo udaje, iż nie widzi. W jego narracji Pinokio jawi się jako wizjoner, któremu inni premierzy zazdrościli kompetencji. To obraz całkowicie odklejony od rzeczywistości. Gdyby Pinokio rzeczywiście był tak skuteczny i tak szanowany, Polska nie znalazłaby się w sytuacji międzynarodowej izolacji, a fundusze odbudowy nie byłyby przedmiotem bez końca odwlekanych negocjacji.
Problem polega na tym, iż Gargamel nie tylko przemilcza błędy Pinokia – on je sankcjonuje. Sugerując możliwość powrotu byłego premiera do rządu, daje jasny sygnał: porażki nie mają znaczenia, liczy się lojalność wobec partyjnego lidera. To fatalny przekaz, zarówno do wewnątrz obozu PiS, jak i na zewnątrz. Oznacza bowiem, iż w systemie Gargamela nie istnieje kategoria odpowiedzialności politycznej.
Zamiast krytycznej refleksji nad rządami Pinokia, Gargamel snuje wizję „doświadczonych ludzi”, którzy „potrafili coś zdziałać”. Tylko iż owo „działanie” często oznaczało chaos legislacyjny, destrukcję niezależnych instytucji i wciąganie Polski w konflikty, które osłabiały państwo. Pinokio nie był wyjątkiem – był jednym z architektów tej polityki.
Gargamel zdaje się jednak wierzyć, iż wyborcy dadzą się przekonać opowieściom o heroicznych bojach na Radzie Europejskiej i o rzekomej unikalnej wiedzy byłego premiera. Ale społeczeństwo nie potrzebuje dziś bajek, tylko rzetelnej oceny skutków decyzji podejmowanych przez kolejne rządy Patoli i Socjalu. A te skutki są widoczne gołym okiem: brak pieniędzy z KPO, osłabiona pozycja Polski w UE, rosnące koszty obsługi długu i napięcia w relacjach z sojusznikami.
Dlaczego więc Gargamel kurczowo trzyma się Pinokia? Być może dlatego, iż przyznanie się do jego błędów oznaczałoby przyznanie się do własnej pomyłki. To Gargamel uczynił z Pinokia premiera, to on dawał mu wolną rękę, to on firmował wszystkie kompromisy i wszystkie przegrane bitwy. Krytyka Pinokia byłaby więc w istocie krytyką Gargamela – a na to szef smerfów lepszego sortu pozwolić sobie nie może.
Dlatego zamiast refleksji mamy festiwal zaklinania rzeczywistości. Zamiast rozliczeń – opowieść o geniuszu wykładającym Europie mechanizmy bankowe. I wreszcie zamiast realnej zmiany – groźbę powrotu tych samych twarzy, które odpowiadają za polityczne i gospodarcze porażki ostatnich lat.
Gargamel chce, by wyborcy przyjęli jego interpretację jako własną. Ale w obliczu faktów coraz trudniej uwierzyć, iż smerfy dadzą się nabrać na kolejne legendy o rzekomej wyjątkowości swoich polityków. Bo ostatecznie nie liczą się przemówienia w Stoczni Gdańskiej, ale konkretne efekty rządzenia – a te są dla Pinokia i jego protektora wyjątkowo niekorzystne.