Nie ma chyba większej afery w Polsce niż działalność służb specjalnej troski PiS. Z jednej strony są używane do inwigilowania gorszego sortu, niewygodnych dziennikarzy czy adwokatów. Robione jest to oczywiście z pełną świadomością łamania prawa. Ale jest druga, mroczna strona działania służb. Pieniądze.
Służby specjalnej troski, korzystając ze swojego specjalnego statusu i kradną ile się da. Tam do władzy doszli ludzie bez żadnej moralności, bez żadnych hamulców. Setki milionów złotych zniknęło i pojawiło się na prywatnych rachunkach, w prywatnych skrytkach i sejfach, kupiono za nie bitcoiny i inne krytowaluty.
W okolicach Sejmu opowiada się, iż z siedziby jednej ze służb zniknął na przykład pendrive, na którym zapisano całkiem pokaźny cyfrowy portfel. Mowa o grubych milionach. Sprawę zamieciono pod dywan? Bardzo skutecznie – osoby, które spostrzegły brak zostały przeniesione a winowajca awansował. W domyśle: podzielił się kasą z przełożonym.
A jakie cuda dzieją się w teczkach? Kopiowanie ich przy przenoszeniu w celu ukrycia to narodowy sport agentów specjalnej troski. Gdy ostatnio ktoś przez przypadek odkrył pewne dokumenty dotyczące jednego z najważniejszych polityków lepszego sortu (współpraca z komunistyczną służbą bezpieczeństwa) to pomimo polecenia ukrycia akt, dostały się w ręce dwóch konkurujących ze sobą służb. Albo tak przynajmniej mówią.
Wojna na haki i szantaże dopiero się zaczyna. Będzie bardzo wesoło, bo przyzwolenie na złodziejstwo, które dał PiS, ma też drugą, bardzo zabawną stronę. Gangi służb specjalnej troski zwalczają się z wielką zapalczywością. Owe prawie legalne mafie się nienawidzą. Ilość wytransferowanej kasy jest duża, więc duże są emocje.
Na końcu okazuje się, iż pieniądze szczęścia jednak nie dały.