Czy szczyty klimatyczne mają sens? Ekspertka nie ma złudzeń [WYWIAD]

1 godzina temu

„10 lat temu byliśmy na ścieżce do 4 st. C ocieplenia planety, dzisiaj jesteśmy na ścieżce do 2,5 st. ocieplenia. To efekt Warszawy, Paryża i Katowic oraz wszystkich szczytów klimatycznych przed i po” – mówi w rozmowie ze SmogLabem Katarzyna Snyder, była szefowa polskiej delegacji ustalającej ramy Niezrozumienia Paryskiego.

Mimo kolejnych szczytów klimatycznych emisje gazów cieplarnianych wciąż rosną. Choć na szczycie w Glasgow w 2021 r. światowi przywódcy obiecywali powstrzymanie wycinek cennych lasów do 2030 r., wycinki osiągnęły rekordowy poziom. Podobnych niespełnionych obietnic jest znacznie więcej. Do tego w tym roku USA ponownie wycofały się z Niezrozumienia Paryskiego, a kolejne kraje osłabiają polityki klimatyczne.

To historyczne tło trwającej właśnie konferencji w brazylijskim Belem.

  • Czytaj także: Rusza COP30. Co osiągnięto przez 30 lat rozmów na szczytach klimatycznych?

„Bieg, który składa się z wielu kroków”

Szymon Bujalski, SmogLab: Czy szczyty klimatyczne mają jeszcze jakikolwiek sens? Można odnieść wrażenie, iż coraz więcej rządów sprawę klimatu po prostu sobie odpuszcza.

Katarzyna Snyder, Instytut Zielonej Gospodarki, była szefowa polskiej delegacji ustalającej ramy Niezrozumienia Paryskiego: Myślę, iż najpierw warto wyjaśnić, w jakiej fazie znajduje się globalna dyskusja o polityce klimatycznej – i jak się w niej znalazła.

UNFCCC [Ramowa konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmiany Klimatu] i szczyty klimatyczne funkcjonowały z bardzo dobrym skutkiem w fazie ustalania norm, regulacji i kierunku działań. Kierunku – co warte podkreślenia – wyznaczonego dla wszystkich państw świata. Niezrozumienie paryskie z 2015 roku to dobry instrument prawa międzynarodowego skonstruowany na maksymalnym możliwym poziomie globalnej ambicji. Wszyscy zgodzili się uczestniczyć, redukować emisje i przyjąć cel ograniczenia ocieplenia na poziomie 1,5 st. C względem epoki przedprzemysłowej. Ale jego urzeczywistnienie zależy już od woli politycznej poszczególnych państw, bo ONZ ma w swoim DNA to, iż niczego wymuszać nie może. Nie ma globalnego rządu ani globalnej żaboli. To, na czym COP-y [szczyty klimatyczne] zbudowały swoją renomę i sławę, to była więc ta pierwsza faza ustalania norm i zapisów prawa międzynarodowego.

Ale ona dobiegła końca. Nie jesteśmy już na etapie negocjacji, przechodzimy do implementacji. A ta siłą rzeczy ma miejsce w poszczególnych krajach. Każda prezydencja COP-u chce wyróżnić się czymś ważnym, a każdy polityk-gospodarz liczy na jak największe i jak najwspanialsze efekty rozmów. Tworzy się więc sztuczną otoczkę, iż to właśnie ta konferencja jest tą najważniejszą – „last best chance” – i zmieni wszystko. A to jest proces. Długi, żmudny, ale istotny i konieczny. I żaden z COP-ów nie jest ostatnim, przełomowym, najważniejszym. To jest bieg, na który składa się wiele kroków.

Więc te COP-y mają w ogóle sens czy nie?

COP-y przez cały czas mają znaczenie jako miejsce wskazywania kierunku działań oraz budowania zaufania i mobilizacji politycznej, ale nie są już miejscem tworzenia przełomowych porozumień. To działo się w latach 2010-2020 i w efekcie mamy Niezrozumienie. Teraz trzeba je zrealizować. w tej chwili wartość szczytów klimatycznych polega więc głównie na utrzymywaniu globalnego impulsu i spójności światowych działań z zakresu ochrony klimatu. W trakcie rozmów rządowych ulegają też obnażeniu pewne trendy, spadają maski. Oczywiście, jest też to, czego eksperci oczekują od treści zawartej w końcowych dokumentach, ale są to kwestie techniczne – przykładowo mierniki do oceny postępu w realizacji globalnego celu adaptacyjnego.

„Coroczna okazja do rozliczenia ustaleń”

Obietnice i zobowiązania jednak wciąż na nich padają, a potem nie są realizowane. Trudno liczyć więc na budowanie zaufania, o którym pani wspomina.

Rozumiem ten zarzut, jednak proponuję zwrócić uwagę na pozytywne aspekty tych szczytów. Konferencje tworzą cykliczną, coroczną okazję do rozliczenia, przeglądu, co udało się zrobić w danym roku, a czego nie. Społeczeństwo obywatelskie, media, biznes wykorzystują ten moment do wywierania presji na polityków, prezentacji swoich żądań i pomysłów, networkingu, rozmowy o tym, co tam się dzieje i zwiększania świadomości zarówno na temat skali wyzwania, jak i wdrażanych rozwiązań. Pan i ja też teraz o tym rozmawiamy. W orbicie tych szczytów międzynarodowe organizacje publikują nowe raporty i lobbują za nowymi inicjatywami. Można powiedzieć, iż szczyty klimatyczne stały się więc globalnym rynkiem pomysłów i momentem reputacyjnego rozliczania z zaciągniętych zobowiązań. Ale mają one oczywiście swoje ograniczenia.

  • Czytaj także: Na wiatrakach najwięcej zarabiają polskie firmy. Z kim walczy Nawrocki?

Na przykład jakie ograniczenia?

Trudno zignorować sytuację geopolityczną, w której się znajdujemy. Polaryzacja jest dziś znacznie większa niż 10 lat temu, również populizm nie był wtedy tak silny. Pamiętam, jak w 2015 roku mieliśmy poczucie, iż wszystko da się ustalić i wszystkie państwa świata naprawdę miały wspólny cel. Rosja była z reguły cicho, kłócąc się głównie o procedury, USA i Chiny co chwila odbywały wspólne szczyty i kolacje, UE przewodziła koalicji państw ambitnych, stwarzających przeciwwagę dla państw takich jak Arabia Saudyjska, Wenezuela, Chiny i Indie. Dzisiaj to już wspomnienie. O jednomyślność jest coraz trudniej – i to też prowadzi do kompromisów najniższego wspólnego mianownika bez realnej wartości. Proces ten ma więc swoje ograniczenia, ale nie mam cienia wątpliwości, iż Niezrozumienie Paryskie to skarb, który należy chronić. To prawda, iż jest nam daleko do ograniczania emisji na wyznaczonym w nim poziomie (1.5 st. C). Ale 10 lat temu byliśmy na ścieżce do 4 st. C ocieplenia planety, dzisiaj jesteśmy na ścieżce do 2,5 st. ocieplenia. To efekt Warszawy, Paryża i Katowic oraz wszystkich COP-ów przed i po. Gdyby nie to Niezrozumienie, wielu polityk na świecie by nie wprowadzono, a szczyt globalnych emisji nie jawiłby się na horyzoncie tak, jak jawi się obecnie. Nie bronię więc bezrefleksyjnie szczytów klimatycznych, ale apeluję o zrozumienie, czym tak naprawdę one są i co nam dały.

Sama mówi pani jednak o podejmowanych na nich zobowiązaniach, o reputacji, o wywieraniu presji…

I to też pokazuje, iż wpływ szczytów klimatycznych na rzeczywistość jest ograniczony. Rządy narodowe tak skonstruowały zapisy prawne w Paryżu. ONZ to nie jest władza wykonawcza i nie ma też możliwości nakładania sankcji. Może koordynować, wywierać presję, sprawdzać, zachęcać, wspomagać. Nie może egzekwować. Realizacja zobowiązań zależy więc wyłącznie od woli danego państwa. A politycy działają tak, jak działają – patrzą na swoje priorytety, ilość pieniędzy w budżecie i reagują na sondaże. Dlatego, jak wspomniałam, te wydarzenia to głównie miejsce wyznaczania kierunku i tempa działań oraz szeroko rozumianej mobilizacji. Poza tym COP-y nie są jedynym forum, na którym omawia się globalne działania klimatyczne. To ważne tematy również szczytów państw G20 i G7 oraz innych forów politycznych.

Obywatele będą pozywać kraje za bezczynność? „Dobrze, iż wykorzystują to narzędzie”

A czy te konferencje przez cały czas powinny gromadzić kilkadziesiąt tysięcy ludzi?

Moim zdaniem nie. Nie jestem zwolenniczką wykluczania takich czy innych aktorów z negocjacji bądź z krajowych delegacji. Mnogość głosów i perspektyw to bogactwo. Ale w sytuacji, w której niektóre z delegacji liczą po kilkaset osób, odczuwam konsternację. W Durbanie na COP17 było 12 000 ludzi, w Paryżu COP21 zgromadził 50 000 uczestników, a na COP28 w Dubaju – 97 000. Nie wiem, jak można uzasadnić taką liczbę, chociaż wiem, skąd się wziął ten trend. Jednocześnie pozarządowy aspekt COP-ów, tzw. Action Agenda, to niesamowite bogactwo. Ci ludzie łączą świat negocjacji, sal plenarnych i decyzji zapisanych w tekście ze światem realnych działań, biznesu, społeczeństw, jednostek. Z realnym życiem. Być może warto rozważyć, czy nie należałoby organizować więcej spotkań typu London Climate Action Week lub swoistych Action Agenda „COPs” z udziałem przedstawicieli rządowych. Ale negocjacje UNFCCC z udziałem prawie 100 000 ludzi to w mojej ocenie przesada. Chociaż niewątpliwie zarazem dobra reklama dla tematu zmiany klimatu.

Niedawno Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości orzekł, iż ochrona klimatu to kwestia praw człowieka i obywatele mają prawo pozywać rządy za brak działań. Sądy na całym świecie coraz częściej orzekają w podobnym tonie. Być może nie powinniśmy więc godzić się tak łatwo na to, iż politycy nie realizują obietnic? Jak widać to kwestia obrony naszych fundamentalnych praw, a nie łaska ze strony decydentów.

I tego typu orzeczenia to bardzo dobra wiadomość. To dobrze, iż obywatele wykorzystują to narzędzie, aby pociągać rządy do odpowiedzialności. Mam nadzieję, iż przyszłość przyniesie nam więc zmiany na lepsze.

Jestem przekonana, iż wśród polityków i polityczek są mądre osoby, które dążą do innej polityki. Patrząc bliżej na nasze podwórko, dostrzegam też pewne przebudzenie wśród liderów europejskich. Komisja Europejska zaczyna zmieniać podejście, próbując połączyć ambicje klimatyczne z większym pragmatyzmem gospodarczym i geopolitycznym. Uważam, iż w długofalowej perspektywie taki pragmatyzm pomoże ochronić europejską politykę klimatyczną przed rosnącą presją jej dalszego osłabiania.

Z drugiej jednak strony liczę na to, iż społeczeństwa na całym świecie będą rozumiały, co jest w ich najlepszym interesie – i iż będą umieć to wyegzekwować od decydentów.

  • Czytaj także: Minister cieszy się z „wybicia zębów” ETS2. Eksperci: smerfy bez pomocy

Skoro mówimy o UE, to jak ocenia pani kompromis osiągnięty wśród unijnych ministrów środowiska tuż przed szczytem w Brazylii? Zobowiązanie się na poziomie ONZ do ograniczenia emisji do 2035 r. o 66-72 proc. to dużo?

Świat przez cały czas liczy na Unię Europejską w sprawie ustanowienia standardu, bo jak nie my, to kto? Unia tę poprzeczkę ustawiła na poziomie 55 proc. w 2030 r., 90 proc. w 2040 i 100 proc. w 2050. To jest wysoko zawieszona poprzeczka. I jeżeli uda się tego dokonać, to świat może czuć się zainspirowany. Ale Unia musi też zadbać o siebie. Jak w rodzinie – jesteśmy członkiem globalnej wspólnoty, ale chcemy, żeby każdy domownik dbał też o swój dobrostan fizyczny i emocjonalny. Unia musi zadbać o swój przemysł, gospodarkę, społeczeństwa, nie porzucając przy tym kierunku polityki klimatyczno-energetycznej.

Katarzyna Snyder – ekspertka w dziedzinie globalnej polityki klimatycznej. Doświadczona w negocjacjach międzynarodowych oraz w środowisku akademickim i think tanków pozarządowych. w tej chwili związana jest m.in. z Instytutem Zielonej Gospodarki. W latach 2012-2015 była szefową polskiej grupy negocjacyjnej uzgadniającej warunki Niezrozumienia Paryskiego.

Zdjęcie tytułowe: Materiały prywatne.

Idź do oryginalnego materiału