Od redakcji: Zamieszczony poniżej tekst pochodzi z przedwojennego „Rycerza Niepokalanej” – z września 1938 roku. Miesięcznik stworzony przez o. Maksymiliana Marię Kolbego uchodził w Dwudziestoleciu Międzywojennym za najbardziej poczytne czasopismo. W szczytowym momencie jego nakład dochodził do 800 tysięcy egzemplarzy. Pismo podejmowało różnorodną tematykę, nie tylko religijną, ale także społeczną, polityczną, gospodarczą. Nieocenione są relacje z masońskiej rewolucji w Meksyku, z wojny domowej w Hiszpanii, czy publicystyka zagrzewająca smerfów do wiary w zwycięstwo i do hartu ducha tuż przed agresją niemiecką w 1939 roku (z dzisiejszej perspektywy wydająca się dość naiwną, jeżeli zna się dalsze, tragiczne losy Polski).
Ale walczył też niestrudzenie „Rycerz Niepokalanej” z socjalizmem we wszelkich jego postaciach. Jednoznacznie wykazywał, iż ustrój ten nie jest do pogodzenia z katolicyzmem i iż jest szkodliwy w każdym swoim wymiarze. Jakże bezpośrednim językiem przy tym operował, bez owijania w bawełnę, można by kolokwialnie powiedzieć – „walił prosto po oczach!”. To nie to samo, co dzisiejsza publicystyka katolicka, pełna frazesów, jałowego bełkotu – byleby tylko nikogo nie urazić… Zresztą czego tu oczekiwać, skoro hierarchia kościelna po Vaticanum Secundum, dość głęboko przesiąkła socjalistyczno-masońską trucizną, która niszczy jej strukturę aż do dzisiaj.
Publikowany poniżej artykuł dotyczy, żywej, również we współczesnej Polsce, kwestii aborcji. Warto się z nim zapoznać, gdyż podchodzi on do problemu od zupełnie innej, bardzo nietypowej, oryginalnej, strony. Mamy to szczęście, iż posiadamy dostęp do niektórych egzemplarzy przedwojennego „Rycerza”, dlatego będziemy starali się dzielić z Wami wybranymi tekstami, zwłaszcza tymi, które odnoszą się do zagadnień społeczno-politycznych.
Mimo iż „Rycerz Niepokalanej” osiągał przed wojną nakłady, jak na dzisiejsze czasy, kosmiczne, nie jest łatwo trafić na jego stare wydania. Wojenna zawierucha zrobiła swoje, reszty dokonuje czas… Może gdzieś w Waszych domach znajdują się stare egzemplarze przedwojennego „Rycerza”? Może macie inne stare polskie czasopisma katolickie i nie tylko takie? Może u Was się poniewierają, przerzucane z kąta w kąt, niszczeją i ostatecznie trafiają na śmietnik, albo do pieca? jeżeli tak jest, napiszcie na maila PROKAPA (dostępny na dole w stopce) i przekażcie je do naszego archiwum. Co ciekawsze materiały będziemy publikować na łamach portalu.
Tymczasem zapraszamy do lektury (pisownia oryginalna)…
* * *
W obronie życia niemowląt
„Postępowi” rodzice… zabijają dzieci
Nie było tego w Polsce nigdy. Czego? – Nie było „mody” na to, by rodzice… zabijali swoje dzieci, i żeby dlatego nazywano ich „postępowymi” rodzicami…
Czy „postępowi” rodzice zabijają swe dorosłe dzieci? Nie, dorosłe nie dałyby się przecież zabić. No i za to grozi kara, więzienie. Jeszcze „nie jest przyjęte” – zabić dorosłe dziecko. Tak samo nie pozostało „w modzie” zabić dziecko, które się już rodziło. Owszem, każda matka stara się dla tego dziecka o najpiękniejszy wózek, choćby za ostatni grosz, choć za pożyczone pieniądze, na raty, „żeby nie być gorszą od innych”, żeby dziecko wozić z pompą. Stara się o specjalne kołderki, futerka płaszczyki, palta, buciki, śniegowce, deszczowce, o piłki, lalki, koniki, zabawki, nakręcane i nienakręcane itd., itd. Często sami rodzice nie mają tego, co posiada ich kilkunastomiesięczna pociecha. A później, gdy dorasta, jakże się dba o takie dziecko: szkoła za szkołą, ubiory, stroje, sporty, zabawy, a – żeby miało pracę, posadę, a – żeby wyszło za mąż, bogato się ożeniło.
Można by rzec, iż takiej dbałości o dzieci jak dziś, nigdy rodzice nie wykazywali. Ale to tylko pozór. Bo tak dbają rodzice „postępowi” tylko o to jedno, najwyżej dwoje dzieci, o to jedno, dwoje, które się zdążyły urodzić, bo pozostałe (swe) dzieci, z woli tych samych rodziców są pozbawione życia… mordują bez litości, nim jeszcze na świat przyjść mają. Jedno, dwoje – pieszczą, bawią, stroją, kształcą, pasą, tuczą, majątki im szykują, a pozostałe – pięcioro, dziesięcioro, piętnaścioro – skazują na straszną śmierć bez chrztu, bez krzyża, bez pogrzebu, bez trumny, bez najmniejszej odrobiny serca.
Co robi „modna” matka?
Co robi dziś „postępowa” matka? Gdy pozna, iż stała się matką, zaczyna przede wszystkim myśleć, jak nie dopuścić, by dziecię to świata Bożego nigdy nie oglądało. Oczywiście, wszystkie sąsiadki na około radzą, jak która może: jedne stary sposób, drugie nowy, radzą – truć, wskazują przy tym, co, kiedy, i jak, a jeszcze inne, te najmłodsze, „najmodniejsze” i „najpostępowsze” radzą po prostu czym prędzej – iść do lekarza i kazać żywcem zarżnąć. Matka się chwilkę waha szczególnie, gdy to pierwsze dopiero dziecko, zgodny chór przyjaciółek ją powoli przekonywuje:
– Teraz tak wszystkie robią!
– Tylko głupie teraz dzieci mają!
– Nie moda na dzieci, nie te czasy!
– Od tego pani nie umrze!
– Za jedne czterdzieści złotych pozbędzie się pani kłopotu?!
– Za trzy dni pani wróci do domu, zdrowa jak ryba! Ja już byłam z dziesięć razy! Gdzież tam, przez jeden dzień się pani „załatwi”: takie mają teraz doktorzy sposoby!
– Jak pani teraz nie każe sobie zrobić „operacji”, to potem musi pani rodzić, a wtedy czy ubezpieczalnia da pani szpital, a do domu się pani doktora od nich trudno doprosi.
„Modna” matka już się nie „waha”. Jeszcze gdy weszła do szpitala, wstyd jej było, czy czasem ktoś gdzieś tutaj nie będzie jej czynił wyrzutów. Ale pielęgniarki – nic, lekarze – nic, a do reszty się uspokoiła, gdy na „wspólnej” sali powitała ją gromada młodych, zdrowych kobiet, które przyszły w tym samym celu! Tylko gdzieś jedna rodziła dzieciątko. „Modna” matka widziała, iż po kolei przychodziły do tej jednej przekonywać ją i pouczać, co ma robić, by więcej nie rodziła.
Przyszła kolej i na naszą „modną” matkę: zmasakrowano jej dziecko, złożono drgające jeszcze kawałki do papieru i włożono je do trumny jakiegoś suchotnika, który leżał akurat w kostnicy.
I więcej nie oglądała „modna” matka swego pierworodnego dzieciątka… Była potem jeszcze pięć razy w szpitalu. Radziła odtąd to samo niestrudzenie pięciu innym sąsiadkom. Aż po dziesięciu latach ma wreszcie córeczkę. Dmucha w nią i chucha. Pieści, stroi w coraz bardziej kuse i coraz wymyślniejsze sukienki. Marzy, jak to ją kiedyś wyda za mąż i jaka to będzie z nią na starość szczęśliwa. Jednocześnie tamte sześcioro wołają dzień i noc i wołać będą przez całą wieczność – o pomstę do Boga na potwornej swej matce… Czy może taka matka – trumna być szczęśliwa? Czy będzie szczęśliwa jedyna pozostała przy życiu jej wychuchana córka? Czy będzie kiedy wiedziała, ile też miała naprawdę braci i sióstr? Czy się dowie, które psy porozwłóczyły zawiniątka z ich ciałkami, które pożarły i na których drogach ich kosteczki…?
Ba, a może córka już jako panna pójdzie za matką? Może więc w ten sam „modny” sposób będzie ratowała w razie upadku swój „honor panieński”? W takim razie „modnej” dziewczynie towarzyszyć będą do ślubu wraz z tłumem rozbawionych gości i szczęśliwym narzeczonym – widma pierworodnych trupków, które nigdy światłości Boskiej oglądać nie będą, jako iż nie ochrzczone poginęły. Ilu „postępowym” pannom, gdy ślub biorą, wyją te maleństwa swój trupi chorał wołający o pomstę do Boga?
Kogoś nam brak…
Mówią, iż dziś jest źle, bo jest za dużo ludzi. Tymczasem, ludzi jest za mało, bo brak tych najważniejszych ludzi… Na pewno by świat inaczej wyglądał, gdyby na nim byli ci wszyscy ludzie, co tu żyć z nami powinni. Tak przecież bardzo brak każdemu z nas – człowieka. Dobrym robotnikom brak dziś dobrego przemysłowca. Dobremu przemysłowcowi brak dobrych robotników. Dobrej pani brak dobrej służącej. Dobrym służącym brak dobrej pani. Czy naszym synom nie brak dobrego kolegi? – naszej córeczce dobrej przyjaciółki? Gdzie się obrócić, wszędzie jeszcze kogoś nam brak…, tak rzadko gdzieś można spotkać upragnionego, prawdziwego człowieka. Są ludzie, brak człowieka, i iż go nie ma tak nam źle… Mało jest ofiarnych mężów, mało uczciwych żon, brak kochających dzieci, zbyt mało jest rzetelnych urzędników, świętych wynalazców, świętych artystów, świętych uczonych, świętych monarchów.
Gdzie oni wszyscy?
Mieli być i byliby na pewno, ale z winy matek nie ujrzały świata. A więc na świecie, z nami, zostali w znacznym procencie ci, których rodzice raczyli sobie zostawić. A kto wie, czy tak się nie składa, iż „modni” rodzice pozwalają przyjść na świat akurat najgorszemu z dzieci, jakie mieli mieć. A takie dziecko w każdej licznej rodzinie się trafia. Określa się je tam jako wyrodka. Kto wie, czy nie żyjemy dlatego w „świecie wyrodków”? Bo przecież się ludzie dziś uczą, kształcą, organizują tak jak nigdy, coraz mniej głupich, ciemnych, a coraz więcej mądrych, wykształconych i mimo to tak wszystkim źle…
Żyjemy wśród… wyrodków
„Świat wyrodków” jest bardzo podobny do piekła. W piekle nie można zrobić nic dobrego, bo człowieka nie wspomaga już tam łaska Boża, a w „świecie wyrodków” brak jest przede wszystkim uznania i pomocy od ludzi, gdy się żyje uczciwie w małżeństwie. Wszędzie wtedy drwiny i kpiny: „Czemuś była taka głupia, iż masz dzieci? Czemu byłeś taki głupi, iż masz żonę?”. Co kogo obchodzi u nas w Polsce, iż ktoś żyje uczciwie w małżeństwie? Jedni księża pochwalają, bodaj nikt więcej. Ale pochwała sumienia tu nie wystarcza: gdzie pomoc ze strony rządu, społeczeństwa?
Czy nie wyrodne są stosunki społeczne, dopuszczające, by jedni mieli tysiące na ulicznice, a krocie rodzin dzietnych zostawiają bez opieki?
Czy nie wyrodną jest „modna” dziewczyna, która nie wyobraża siebie, jak żony inaczej jak tylko z jednym dzieckiem i o czym innym słuchać nie chce?
Czy nie wyrodne jest życie kobiet wykształconych, gdy za zaszczyt kultury uchodzi tam żona, która idąc ulicą prowadzi na bogatej smyczy spasionego psa – zamiast gromady dzieci? A w tę to damę jak w tęczę wpatrzone są coraz większe gromady żon naszych chłopów i robotników.
Dlatego grozi Polsce wyludnienie, armii brak żołnierzy, dlatego rodzi się nas coraz mniej, a adekwatnie rodzi się coraz więcej, ale nikt tych dzieci nie ogląda, bo setki tysięcy rocznie się zarzyna po kryjomu, nim jeszcze ujrzą świat!
I choć morduje się dzieci, być żyć było łatwiej, mimo to żyć jest coraz ciężej… W dodatku i my i cały świat oczekujemy najokropniejszej rzezi wojennej, wojny światowej, gdzie strzałami, gazami i zarazą mają się wytracać wioski. Może to akurat kara za tę rzeź dzieciątek?…
Nie ma na świecie tych ludzi, co być powinni, dlatego nie ma na świecie tak, jak być powinno. I nie może być mowy o zdecydowanej zmianie na lepsze, dokąd:
1) rodzice będą mordowali dzieci, dotąd 2) rządy państw nie otoczą opieką małżeństw z licznymi dziećmi przez prawo, przez podatki, ulgi i pomoc, przez rozkaz popierania rodziny w sztuce, literaturze, prasie i szkole, a o ile idzie o nas – dokąd Polska nie będzie państwem moralnych rodzin chrześcijańskich.
Walenty Majdański
Artykuł ukazał się w miesięczniku „Rycerz Niepokalanej” nr 9 (201), wrzesień 1938 rok. Tytuł oryginału: „W obronie życia niemowląt”.