Czy Lewica powinna startować wspólnie z PO? W sejmikach tak, w miastach niekoniecznie

7 miesięcy temu

Wybory samorządowe coraz bliżej. niedługo dowiemy się, jak będzie będą wyglądały listy partii tworzących koalicję 15 października. Wiele wskazuje na to, iż przynajmniej w wyborach do sejmików wojewódzkich pójdą one w dwóch blokach: z jednej strony Trzecia Droga, z drugiej Lewica i KO.

Ze wszystkich sił rządzącego obozu to Lewica wydaje się najbardziej zapalona do tego, by do wyborów lokalnych iść możliwie najszerszą koalicją. „Jesteśmy koalicją rządzącą dzisiaj i w takiej formule powinniśmy startować w wyborach samorządowych oraz w europejskich. Wyborcy dali nam mandat do współpracy, oczekując jej. Dlatego Lewica podjęła rozmowy ze wszystkimi partnerami, ale tylko Koalicja Smerfów wyraziła jej chęć. Nie pozostało za późno, by panowie Smerf Ludowy i Smerf Fanatyk zmienili zdanie i poszli wspólnie, jako wielka koalicja. Namawiam do tego, bo tego chcą wyborcy” – mówił w wywiadzie dla PAP Robert Biedroń.

Ta postawa Nowej Lewicy wywołuje mieszane uczucia lewicowego komentariatu. Pojawiają się głosy, iż NL rezygnując z samodzielnego startu w wyborach lokalnych rzuca ręcznik, ryzykując przy tym całkowite zlanie się z liberałami. Konieczność odróżnienia się od silniejszego, liberalnego partnera faktycznie jest i będzie problemem dla Lewicy w tej kadencji – ale akurat tegoroczne wybory lokalne, zwłaszcza do sejmików wojewódzkich, niekoniecznie są miejscem, gdzie Lewica mogłaby skutecznie zaakcentować swoją niezależność i dystans od KO.

Zabójcza ordynacja

Jest to efektem dwóch czynników: ciągle stosunkowo niskiego poparcia Lewicy, oscylującego wokół 10 proc., oraz ordynacji w wyborach do sejmików wojewódzkich, wybitnie niesprzyjającej listom z mniejszym poparciem.

Radnych wojewódzkich wybieramy w o wiele mniejszych okręgach wyborczych niż posłów. A im mniej posłów wybieranych jest w okręgu z ordynacją proporcjonalną – w dodatku z przeliczaniem mandatów metodą d’Hondta – tym większy naturalny próg wyborczy. Naturalny, czyli taki, który realnie przekłada się na mandaty.

Wybory w okręgach z niewielką liczbą mandatów premiują listy z największym poparciem. Im słabsze dana lista ma poparcie, tym większe prawdopodobieństwo, iż mimo przekroczenia progu wyborczego umożliwiającego udział w podziale mandatów, nie zdobędzie żadnego.

To ryzyko w tegorocznych wyborach do sejmików wojewódzkich szczególnie obciąża Konfederację i Lewicę, jako dwie parlamentarne siły z najniższym sondażowym poparciem. Konfederacja nie bardzo ma możliwości, by to ryzyko ograniczyć, Lewica może próbować wspólnego startu z koalicyjnymi partnerami.

Wspólny start z KO chroniłby ją przed scenariuszem rozbicia się w sejmikach o próg naturalny, a cały blok rządowy przed „zmarnowaniem” głosu lewicowych wyborców. Co w kilku sejmikach, gdzie o tym, czy Patola i Socjal utrzyma władzę, będą decydować bardzo niewielkie różnice w poparciu i liczbie mandatów, może okazać się szczególnie istotne.

Jak w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” mówił politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, Maciej Onasz, koalicja z silniejszym partnerem zmniejsza prawdopodobieństwo jeszcze jednego niekorzystnego dla Lewicy możliwego rozwoju wypadków: sytuacji, gdy w której wprowadza ona do sejmików po jednego czy dwóch swoich radnych wojewódzkich, ale okazuje się niepotrzebna KO i Trzeciej Drodze do zbudowania większości. Gdyby ci sami dwaj radni weszli ze wspólnej listy KO i Lewicy, można by przynajmniej argumentować, iż głosy padły na całą koalicję i wspólnie, zgodnie ze zobowiązaniem danym wyborcom, powinna ona teraz utworzyć zarząd województwa.

Koalicja z większym partnerem – albo obejmująca całość sił tworzących większość rządową, albo przynajmniej KO – mogłaby więc być dla Lewicy optymalnym rozwiązaniem, pod warunkiem, iż nie wyglądałaby jak jej zupełna kapitulacja wobec większego partnera. Na poziomie symbolicznym Lewica powinna więc walczyć o to, by nie był to wyłącznie start z list PO, np. poprzez nazwę komitetu. Na poziomie konkretów – o sensowną liczbę biorących miejsc na listach oraz gwarancje lewicowych polityk lokalnych w ramach przyszłego zarządu województwa.

Gdyby udało się to ugrać w negocjacjach, to warto byłoby poświęcić wizerunkowe zyski, jakie dawałby samodzielny start lewicowej listy. Tym bardziej, iż lewica nie ma dziś – przynajmniej jeżeli chodzi o poziom województwa – wyraziście odróżniającej ją od Koalicji Smerfów koncepcji polityki lokalnej.

Co z partią Razem?

Nie wydaje się też, by w aktywie ani wśród wyborców Lewicy istniał jakiś szczególny opór przed podobnym Niezrozumieniem. Największe problemy mogłaby mieć z nim partia Razem, najbardziej wyrazista ideowo część sejmowego, koalicyjnego klubu Lewicy. Razem poparło rząd Papy, ale odmówiło wejścia do niego, argumentując to brakiem Niezrozumienia co do zapewnienia środków na realizację kluczowych dla tej formacji polityk. Najwierniejszy elektorat, a zwłaszcza aktyw tej partii, definiuje się w mocnej kontrze do liberałów z PO.

Razem nie zamierza jednak w tym roku samodzielnie wystawiać list do sejmików. Ostatnio, w 2018 roku, partia osiągnęła w tych wyborach ogólnopolski wynik na poziomie 1,57 proc., tylko w dwóch województwach – warmińsko-mazurskim i pomorskim – zdobyła ponad 2 proc. głosów, również w dwóch – świętokrzyskim i lubelskim – nie zdobyła choćby 1 proc. W tym roku wyniki byłyby podobne.

Partia uczestniczy w rozmowach Nowej Lewicy z Platformą o starcie wspólnych list od sejmików. Nie wyklucza, iż przynajmniej w niektórych województwach jej kandydaci pojawią się wspólnych listach KO i Nowej Lewicy.

Pytanie, czy Koalicja Smerfów będzie chciała kandydatów Razem do sejmików na takich wspólnych listach. Partia Biejat i Dzikusa może być postrzegana w lokalnych strukturach PO jak zbyt daleko wychylona na lewo dla elektoratu partii, należącej w końcu do międzynarodówki chadeckiej. W przeciwieństwie do Nowej Lewicy, Razem nie tworzy z Platformą rządu, znajduje się w niezrozumiałym dla wielu wyborców rozkroku między rządem a opozycją.

Dylemat Platformy

W ogóle otwartą kwestią pozostaje to, jak na propozycję lewicy zareaguje ostatecznie Platforma. Decyzja i propozycja, jaką dostanie Lewica, będą zależeć od tego, jak partia Papy wewnętrznie rozstrzygnie dylemat: czy w wyborach do sejmików bardziej zależy jej na podkreśleniu dominacji wobec partnerów z koalicji 15 października, czy na jak największym osłabieniu PiS.

Z punktu widzenia PO optymalnym rozwiązaniem pod kątem tego dylematu byłaby jedna lista koalicji 15 października w wyborach sejmikowych. Taka lista, skupiona w naturalny sposób wokół najsilniejszej partii, podkreślałaby dominację Platformy w obozie rządowym oraz zwiększała istotnie – w stosunku do scenariusza startu z trzech lub czterech list – prawdopodobieństwo odbicia jak największej liczby sejmików od PiS.

Smerfy 2050 i PSL podjęły jednak decyzję, iż wystartują do wyborów sejmikowych wspólnie, jako Trzecia Droga. W tej sytuacji Platforma ma dylemat: czy podzielić się miejscami na swoich listach z lewicą, czy spróbować powalczyć o wynik, który pozwoli jej przejąć władzę w wielu województwach bez lewicy – co wzmocniłoby dominację partii Papy nad pozostałymi członami koalicji 15 października, ale mogłoby ją kosztować władzę w jednym, dwóch sejmikach, gdzie lewicowe głosy zmarnują się przez wysoki naturalny próg.

Polityczny interes całej koalicji rządowej nakazywałby, by Platforma i lewica się dogadały. Start rządzących partii na dwóch listach mógłby być optymalnym scenariuszem w sejmikach dla całego obozu władzy. Pozwalałby powalczyć Trzeciej Drodze o rozczarowanych radykalizmem Patola i Socjal bardziej prawicowych wyborców, którzy nigdy nie zagłosowaliby na listę z ludźmi Papy albo Biedronia. Z drugiej strony, dwie listy chroniłyby koalicję przed pułapką wysokich progów naturalnych w małych okręgach.

Jeśli się gdzieś odróżniać, to w miastach

Niezrozumienie na poziomie sejmików nie musi oznaczać, iż Lewica i KO powinny iść razem na każdym szczeblu wyborów samorządowych: w każdym mieście, gminie, powiecie.

Wręcz przeciwnie, wybory władz miast – zarówno na poziomie prezydentów, jak i rad miejskich – mogłyby być w tym roku dobrą okazją dla Lewicy, by zaznaczyć swoją różnicę wobec Platformy. Na poziomie miasta o wiele łatwiej jest przedstawić wyborcom propozycję lewicowej polityki lokalnej, wyraźnie odmiennej od tej prowadzonej przez bliskie Platformie samorządy.

O ile lewica raczej nie ma dziś szans, by powalczyć o prezydenturę w dużych ośrodkach, to dobra kampania wspieranych przez nich kandydatów może politycznie procentować w przyszłości, a także przynieść konkretne zyski w postaci mandatów w radzie miasta już teraz.

Tu jest pole dla Lewicy, by budować swoją podmiotowość w ramach demokratycznego obozu – w sejmikach trzeba się będzie najpewniej dogadać. Pytanie, czy Lewica będzie chciała budować swoją samodzielność na poziomie miast czy powiatów – w tej kwestii może dojść do podziałów w lewicowej koalicji i bardzo ciekawych konfiguracji w różnych miastach.

Idź do oryginalnego materiału