Czy fizyka naprawdę jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości?

slwstr.substack.com 1 rok temu

Marek Abramowicz w Wyborczej:

Odkrycia dotyczące względnej natury czasu i przestrzeni, kosmologii Wielkiego Wybuchu oraz kwantowej nieoznaczoności nadwątliły status ateizmu.

Nie sądzę.

Nadwątlanie

Abramowicz:

Fizycy deklarują dziś, i to wcale nie rzadko, przekonania podobne do platońskich, dopuszczając istnienie duchowych, niematerialnych aspektów rzeczywistości. Rzecz jasna takie przekonania nie są tożsame z wiarą w istnienie Boga, ale bez wątpienia są jawnie sprzeczne ze światopoglądem stricte materialistycznym.

Uff, dobrze, iż pan Abramowicz dodał, iż np. matematyczny platonizm Maxa Tegmarka to nie to samo co wiara w bozię. Szkoda jednak, iż sugeruje, iż jest bliższy wierze w bozię, niż naturalizmowi, jest to tezą co najmniej wątpliwą.

Jestem też interesujący co to jest “światopogląd stricte materialistyczny”. “Materia” to dziś słowo bardziej z języka potocznego, niż naukowego. Historycznie nauka zajmowała się badaniem “materii”, które to pojęcie odziedziczyła z wcześniejszej filozofii naturalnej, a które dość mocno związane było z takimi ideami jak rozciągłość, ruch, miejsce i ciężar, ale tak rozumiana “materia” już dawno przestała być adekwatna jako opis rzeczywistości odsłanianej przez współczesną fizykę. W tym sensie pojęcia “materii” fizyka już nie potrzebuje (nawet jeżeli fizycy potocznie wszystko to co badają nazywają “materią” ich własny słownik, czy, jakby powiedział filozof, ich ontologia, składa się z całej rodziny fundamentalnych bytów: masy, energii, cząstek elementarnych i ich oddziaływań, ale nie “materii jako takiej”).

Inne dziedziny są jeszcze mniej zainteresowane pytaniem “co jest tworzywem rzeczywistości”.

Biologa naprawdę nie obchodzi metafizyczny status tworzywa, z którego są zrobione żywe stworzenia. On sobie zadaje pytania w rodzaju “jak żyją żywe stworzenia”, albo “jak ewoluują”. Te pytania – a choćby odpowiedzi na nie! – co do zasady pozostaną takie same czy stworzenia są zrobione z “materii”, “struktur matematycznych” platonistów, “myśli bóstwa” boziofilów, czy też może są efektem symulacji w kosmicznym superkomputerze z rojeń inceli z Doliny Krzemowej.

Abramowicz argumentuje, iż współczesna fizyka “nadwątliła status ateizmu”, bo obala tradycyjny materializm. Ale jedno nie wynika z drugiego, ateizm nie potrzebuje “tradycyjnego materializmu”.

Trudno zrozumieć jak Abramowicz wyciąga wniosek, iż dezaktualizacja starych teorii filozoficznych czy naukowych jakoś “wzmacnia teizm”. Tak, współczesna fizyka dezaktualizuje fizykę dnia wczorajszego, a także filozofię naturalną z przedwczoraj. I co z tego, tym samym nagle wzmacnia mitologię sprzed tygodnia niby?

W istocie trzeba być selektywnie ślepym, by pisać o “nadwątlaniu statusu ateizmu” przez fizykę czy naukę, a przemilczać, co fizyka, Śpiochronomia, o biologii nie wspominając, zrobiła z mitologią teizmu. Pozwólcie, iż akceptując standardy kultury obrazkowej, sprowadzę wywód do mema:

Antropiczny wszechświat

Abramowicz stara się dalej w swym tekście przedstawić dowód na to, iż nauka “wspiera” jakoś teizm, lub chociaż jest z nim bardziej spójna (choć pilnuje się, by nie iść w “dowodzenie istnienia Boga”):

Wbrew powszechnemu wśród ateistów przekonaniu o zasadniczym i oczywistym braku jakiejkolwiek celowości w prawach natury, bardzo dokładne i różnorodne dane dotyczące rzeczywistego Wszechświata pokazały, iż brak celowości w prawach natury wcale nie jest „oczywisty". Przeciwnie: stwierdziliśmy, iż fundamentalne stałe fizyki (prędkość światła, stała grawitacji, stała Plancka, masa elektronu etc.) są bardzo finezyjnie wyregulowane „antropicznie" – to znaczy mają wartości dokładnie takie, aby gwarantowały nasze istnienie. Problem polega na tym, iż fizyka dopuszcza, aby te stałe miały inne wartości. Nie tłumaczy natomiast, dlaczego są one właśnie takie, jakie są.

Po pierwsze: nie, własności wszechświata nie gwarantują naszego istnienia. Ale na razie zostawmy tę kwestię na boku, wrócimy do niej na samym końcu (tu zauważmy tylko, iż ten fałsz podważa całość wywodu Abramowicza).

Po drugie: to znowu przykład “Boga przerw”. Wyrugowaliśmy bóstwo z tych części empirycznej rzeczywistości, które rozumiemy, więc odwołujemy się do niego by wypełnić nim, jako protezą “zrozumienia”, część, których jeszcze nie rozumiemy. A co, jeżeli w przyszłości powstanie teoria wyjaśniająca “dopasowanie” w sposób głębszy, niż “Bóg tak chciał” (w istocie już powstała, Abramowicz ją dyskutuje, więc zobaczymy za chwilę, jak się do niej odnosi)? To co zwykle, pomtenżny Buk się jeszcze bardziej skurczy, wtedy już chyba do zupełnej nicości.

Oprócz “Bóg tak chciał”, istnieje cały wachlarz naturalistycznych teorii wyjaśniających “dostrojenie antropiczne”:

  • multiwersum

  • kosmologia “top-down”

  • odrzucenie “szowinizmu węglowego”

  • obcy (w sensie: “obcy tak chcieli” syntetyzując nasze uniwersum w swoim laboratorium, jest to więc wersja “kreacji”, ujawniająca głębszy problem hipotezy teistycznej: jaki adekwatnie bóg miałby być odpowiedzialny za stworzenie tego wszechświata, wszechmocny kreator, czy może inteligentne ślimaki, które stworzyły wszechświat potomny w swoim akceleratorze próbując rozliczyć grant)

  • “hipoteza symulacji”

Hipoteza multiwersum jest szczególnie ciekawa, bo kontynuuje niebywale skuteczny w przeszłości trend naukowego wyjaśniania przyrody, który opierał się na założeniu, iż nie jesteśmy uprzywilejowanym elementem wszechświata.

Wiecie: Słońce nie krąży wokół Ziemi, ewolucja nie pracowała nad stworzeniem człowieka, Słońce to zupełnie przeciętna gwiazda w zupełnie nieistotnym zakątku zupełnie zwyczajnej galaktyki.

W hipotezie multiwersum zagadka antropicznej właśności wszechświata, a więc tego, ze jego cechy fizyczne wydają się specjalnie dostrojone do tego, by, przynajmniej potencjalnie, mogło powstać w nim biologiczne życie, w tym ludzie, jest wyjaśniona jak wszystkie inne wcześniej zaobserwowane podobne zagadki: jako właśnie “wydawanie się”.

Wszechświat w tej hipotezie jest większy niż to co lokalnie obserwujemy jako “powstałe w Wielkim Wybuchu” i obejmuje, być może nieskończone, obszary, które charakteryzują się innymi stałymi fizycznymi (w tej teorii “stałe” nie są “stałe”, więc to pojęcie nabiera trochę paradoksalnego sensu).

Siłą rzeczy dochodzi więc do swoistej poznawczej selekcji tych obszarów multiwersum, które charakteryzują się warunkami sprzyjającymi życiu. Tylko w nich może powstawać życie, więc tylko tam mogą powstać fizycy, w konsekwencji obserwujący potem “wszechświat dostrojony do możliwości powstania życia”.

O prawdopodobieństwie krasnoludków

Abramowicz nie jest przekonany, by teoria multiwersum stanowiła solidną konkurencję dla wyjaśniania “Bóg tak chciał”:

Dla każdego powinno być jasne, iż w zgodzie z ateistyczna doktryną, po pierwsze – ani nasz Wszechświat, ani żaden inny nie może być wyróżniony, oraz po drugie – muszą istnieć wszystkie potencjalnie możliwe wszechświaty. Jakiekolwiek bowiem wyróżnienie lub wykluczenie musiałoby oznaczać wybór dokonany przez byt od wieloświatu odrębny, względem niego zewnętrzny i jednocześnie mający o nim pełną wiedzę – czyli przez Boga. Każda ateistyczna wersja wieloświatu implikuje więc, iż ponieważ Boga nie ma, to wszystkie logicznie niesprzeczne wszechświaty muszą istnieć koniecznie. (…) Podkreślmy: zasada wszystko, co jest logicznie niesprzeczne, musi istnieć koniecznie w wieloświecie, wynika z wymagania, aby doktrynę ateizmu pogodzić z obserwowanym wyregulowaniem – nie z praw fizyki, choć nie jest z nimi sprzeczna.

Zasada ta prowadzi do paradoksów wystawiających na śmieszność ideę ateistycznego wieloświatu. Bowiem jeżeli możliwe jest wszystko, to – na przykład – istnieć muszą wszechświaty, w których mieszkają krasnoludki, jako iż istnienie krasnoludków nie przeczy logice. Dumnie i często powtarzana ateistyczna mantra „my nie wierzymy w Boga, podobnie jak nie wierzymy w krasnoludki" świadczy o niekompetencji tych, którzy ją głoszą. Zgodnie z ateistyczną wersją wieloświatu mamy bowiem: {Boga nie ma} ⇒ {istnieje wieloświat} ⇒ {w wieloświecie istnieją wszystkie(!) logicznie niesprzeczne wszechświaty} ⇒ {w jednym z nich muszą mieszkać krasnoludki}. Ja natomiast, jako wierzący w jedynego Boga, który stworzył jeden świat, nie muszę wierzyć w istnienie krasnoludków: bowiem ostrzem brzytwy Ockhama mogę odciąć je od Istnienia jako byty niekonieczne.

W tym miejscu muszę zwrócić uwagę na bardzo istotną rzecz: Abramowicz w swym wywodzie ogranicza się wyłącznie do fizyki. Być może robi tak z dobrze pojętej niechęci do wypowiadania się o dziedzinach, o których nie ma pojęcia, ostrożności jakże obcej anonkom piszącym hejterskie substacki. A może robi tak, bo wie, iż najmocniejsze argumenty przeciwko nie tyle teizmowi, co przyczynowemu prymatowi inteligencji nad bezmyślną mechaniką – którego teizm jest jedną z wersji – pochodzą nie z fizyki, a biologii.

Abramowicz twierdzi, iż hipoteza multiwersum implikuje krasnoludki i jest to:

  1. śmieszne

  2. bardziej skomplikowane od prostoty hipotezy “Bóg tak chciał”, a przeto łatwiejsze do odcięcia “brzytwą Ockhama”

Nie jest to ani śmieszne, ani bardziej skomplikowane.

Zauważmy, na początek, iż “multiwersum implikuje krasnoludki” nie oznacza, iż implikuje istnienie każdej wersji krasnoludków jaka pojawiła się w legendach i baśniach. Abramowicz sam to przyznaje: implikacja obejmuje co najwyżej rzeczy “logicznie możliwe”. Nie wiem jak wy, ale ja jestem głęboko przekonany, iż całkiem sporo mitów, legend, baśni i bajek nie jest logicznie możliwa, bo zawiera wewnętrzne niespójności, ich historie są historiami niemożliwymi, a własności samych baśniowych krasnoludków nie miałyby sensu, gdyby je próbować ucieleśnić w jakiejkolwiek rzeczywistej fizyce i fizjologii.

Jeśli odfiltrujemy takie fantazje, czy hipoteza, która w nieskończonym wszechświecie dopuszcza istnienie stworzeń, które przynajmniej na pierwszy rzut oka dla ludzi wyglądałyby jak krasnoludki wydaje się naprawdę tak śmieszna?

Bardziej śmieszna od idei, iż gdzieś tam mogą istnieć hobbici?

Nie sądzę. Gdy kilka lat temu odkryto Homo floresiensis, miniaturowego człowieka z Indonezji, przezwano go “hobbitem”. Czy nazwanie go “hobbitem” oznaczało, iż ktokolwiek sądził, iż ci mali ludkowie żyli dosłownie jak tolkienowscy hobbici, a jeden z nich grał istotną rolę w zniszczeniu potężnego artefaktu stworzonego przez upadłego anioła?

Raczej nie, byli to “miniaturowi ludzie” i to wystarczyło, jako podobieństwo i powód nazwania. Podobnie: stwierdzenie, iż multiwersum implikuje krasnoludki jest tylko o tyle “szalone” o ile szalone jest, iż na dosłownie nieskończenie wielu planetach istnieć mogą istoty, które dla nas, ludzi z tej planety, gdyby dane nam ich było zobaczyć, byłyby jakoś podobne do “krasnoludków” z naszych baśni.

O prawdopodobieństwie i prostocie wszechmocnych bogów

Dziwi mnie przekonanie Abramowicza, iż “hipoteza Boga” jest “prostsza” od multiwersum i przeto powinniśmy ją wybrać.

Przede wszystkim “brzytwa Ockhama” jest narzędziem bardziej estetyki poznania, niż niezawodną heurystyką pozwalającą zawsze skutecznie odsiewać prawdę od fałszu. Szczególnie pojęcia “prostoty” i “ilości bytów” są obciążone mocno subiektywnym bagażem.

Abramowicz twierdzi, iż “prościej jest” uznać, iż “Bóg dostroił wszechświat”, niż iż istnieje nieskończone, ale fundamentalnie proste multiwersum, w którym po prostu będą istnieć obszary zdolne do produkcji życia, a w nich gdzieniegdzie pojawi się życie - siłą rzeczy obserwujące “dostrojony wszechświat”.

Ale takie samo rozumowanie można stosować – i różni tam religijni fundamentaliści i spece od inteligent designu tak je właśnie stosują! – w naszym wszechświecie.

Ewolucja? Miliard lat przypadków i nieprawdopodobnie szczęśliwych zbiegów okoliczności? Jakie to nieprawodopobne! A tymczasem >Bóg tak chciał< i jeszcze >zakopał kości dinozaurów by wieść na pokuszenie zarozumiałych uczonych”< jest tak prostym wyjaśnieniem, iż to oczywiste, iż powinniśmy je wybrać! Szach mat, ewolucjoniści!”.

Wspomniałem wcześniej, iż Abramowicz być może ignoruje istnienie biologii i tego, co ona wyrządziła teizmowi (a dokładniej, inteligentnemu designowi jako wyjaśnieniu obserwowanej złożoności życia, którego teizm jest możliwą wersją), bo biologia stoi w jawnej sprzeczności z przyczynowym prymatem inteligencji nad mechaniką fundamentalnych praw natury.

Pozwólcie, iż wyjaśnię: biologia nauczyła nas, iż umysły to skomplikowane produkty czasochłonnego procesu. Że są funkcją bardzo skomplikowanych narządów: mózgów, a może choćby całych ciał1, a nie jakimiś “duchami” które sobie latają ponad światem fizycznym. Że trzeba wykonać bardzo dużo pracy by takie ciała i mózgi zbudować i następnie utrzymać przy życiu. Biologia nauczyła nas, iż zawsze zaczynamy od rzeczy prostszych, a następnie powoli przechodzimy do bardziej skomplikowanych, w żmudnym i pozbawionym gwarancji sukcesu procesie niekierunkowej zmienności, kierunkowej selekcji tej zmienności, a wszystko doprawione przypadkowymi dryftami genetycznymi, czyli selekcją niekierunkową2.

W obrębie naszego wszechświata, nim powstaną umysły, które, wśród licznych swoich niezwykłych własności, posiadają także ograniczoną zdolność do inteligentnego dizajnu, muszą powstać najpierw prostsze rzeczy (pozbawione, między innymi, choćby ograniczonej umiejętności inteligentnego dizajnu).

W przypadku ludzi “prostszą rzeczą” były na przykład małpy, już dość bystre, ale bez rozwiniętego języka. Małpy, a także kilka innych gatunków, potrafią na przykład tworzyć proste narzędzia. Pozostaje chyba kwestią otwartą, czy tworzą je metodą prób i błędów, replikując potem skutki naśladownictwem, czy stwarzają już zaczątkową formą inteligentnego dizajnu, przez rozumienie “celów” tworzonych i pomyślanych najpierw narzędzi.

Wydaje się, iż nie są w stanie jednak tworzyć teoretycznych modeli rzeczywistości, bo nie mają podobnego ludziom języka, a bez takich modeli nie mogą tworzyć zaawansowanej technologii i nigdy się tego nie nauczą.

Małpy też nie powstały z niczego – były produktem miliardów lat wcześniejszej ewolucji, gdzie każdy krok, od samego początku, wymagał ogromu pracy wykonywanej przez ewolucję.

“Teizm”, który wydaje się tak atrakcyjny dla Abramowicza, fundamentalnie odrzuca takie rozumienie umysłów. Umysł jest dla niego “prosty”, i to nie ograniczony, omylny, skończony umysł ludzki, a umysł nieskończony, wszechmocny, boski. Żeby “teizm” był w ogóle możliwy, musimy odrzucić wszystko co wiemy o realnie istniejących umysłach, i zastąpić to czymś fundamentalnie niepojętym, co w niczym nie przypomina tego, co nazywamy umysłami, a co z jakiegoś powodu teiści upierają się nazywać umysłem i jeszcze twierdzić, iż nasze umysły są “na jego podobieństwo” (nie są i nie mogą być - choćby w teorii), a ów umysł jest “prostym” wyjaśnieniem całej rzeczywistości.

Daniel Dennett stworzył bardzo przejrzystą metaforę na nazwanie tych dwóch poglądów: “dźwigi” i “haki z nieba”. Dźwigi to procesy, które potrafią budować złożoność z prostoty wykorzystując procesy, które mieszczą się w obrębie znanej fizyki. Jak dźwig, który, solidnie stojąc na ziemi, może być wykorzystany do budowy większego dźwigu, który buduje jeszcze większy dźwig i tak dalej, stopniowo poszerzając zakres, gdzie sukcesywnie budowane dźwigi sięgają. Wyjaśnienia typu “dźwigów” wyjaśniają powstawanie złożoności bez cudownych interwencji. W tym sensie “dźwigi” są wyjaśnieniami naukowymi. Lub inaczej: nauka to program badawczy, który opiera się na założeniu, iż każde dobre wyjaśnienie powinno być albo fizyką, albo “dźwigiem” wykorzystującym fizykę do budowy czegoś bardziej skomplikowanego (na przykład chemii lub biologii).

Ewolucja biologiczna jest najważniejszym tego przykładem: potrafi tworzyć złożone rzeczy z prostszych i potrzebuje do tego wyłącznie praw fizyki i chemii jakie znamy. Zważcie: nie gwarantuje powstania złożonych rzeczy, a jedynie odsłania drogę, która czasami do większej złożoności prowadzi.

“Haki z nieba” to cuda. Wiszą “z nieba” w pustce, nie muszą się na niczym opierać. To procesy, które bez dającej się zrozumieć w obrębie praw fizyki metody tworzą złożoność “z niczego”. Kreacja tak jak opisana w Biblii jest tego przykładem. Bóg tam nie tracił czasu w mozolną i pozbawioną gwarancji sukcesu metodę prób i błędów. Powiedział “niech się stanie” i stało się.

Każda wersja kosmicznego inteligentnego designu jako pierwotnego źródła złożoności jest wariacją na temat “haka z nieba”. “Teizm” Abramowicza, rzekomo “kompatybilny z nauką”, też. Jego “prostsze wyjaśnienie” zakłada u przyczynowych początków obserwowanego wszechświata dosłownie niepojętą złożoność inteligentnego, wszechwiedzącego i wszechmocnego kreatora. Zakłada istnienie ostatecznego haku z nieba. W tym sensie jest jak najbardziej niekompatybilne z nauką jako programem badawczym: choćby jeżeli nie da się powiedzieć, iż “nauka dowodzi nieistnienia Boga”, można powiedzieć, iż istnienie Boga dowodziłoby bezsensu nauki jako metody wyjaśniania świata.

Ewolucja wyjaśnia czemu rzeczywiste umysły chcą. Selekcja naturalna siłą rzeczy tępiła formy umysłów, które niczego nie chciały, bo te przegrywały ewolucyjny wyścig z umysłami, które chciały je pożreć. Czemu “nadumysł” Boga miałby czegokolwiek chcieć, skoro wziął się z niczego i nigdy nie działały nań siły darwinowskiej selekcji? Pozostaje to pytanie bez odpowiedzi - jak każde pytanie o “hak z nieba”, bo taka jest natura haku z nieba, iż nie sposób racjonalnie i naukowo wyjaśnić jego cudownych własności. Cała jego (często ukrywana lingwistycznymi sztuczkami) złożoność, jest par excellence niewyjaśniona.

Trzeba mieć niebywałe poczucie humoru, by istnienie takich “haków z nieba” uznać to za prostszą hipotezę od tej, która dopuszcza istnienie stworzeń podobnych do “krasnoludków”, które spokojnie, jak “hobbity” z Indonezji, mogły powstać z użyciem ewolucyjnych “dźwigów”.

Między Wielkim Wybuchem a Adamem i Ewą

Załóżmy jednak, na potrzeby dyskusji, iż to prawda, iż ostateczny “hak z nieba”, “Bóg”, istnieje i czyni hipotezę multiwersum niepotrzebną.

Abramowicz uzasadnia to tak: hipoteza Boga wyjaśnia dostrojenie wszechświata do życia, bo traktuje je jako skutek celowego zabiegu inteligentnego stwórcy, który chciał stworzyć ludzi, więc stworzył wszechświat przyjazny powstaniu życia; zarazem hipoteza ta nie wymaga szalonego, he he he, konceptu multiwersum z krasnoludkami.

Hmm, jest tylko jeden, dość istotny problem z takim rozumowaniem. jeżeli odrzucimy hipotezę multiwersum i zastąpimy ją hipotezą jednego wszechświata, ale z inteligentnym stwórcą, to okaże się, iż nie ma żadnej gwarancji, iż ludzie, czy inne skończone i śmiertelne inteligencje i umysły, w nim powstaną. Tak, nasz wszechświat jest przyjazny życiu, jest “dostrojony do możliwości” powstania życia.

Możliwości, nie gwarancji. Ale już widzieliśmy, iż Abramowicz zdaje się tego nie rozumieć i myli możliwość z koniecznością (podkreślenie moje):

…stwierdziliśmy, iż fundamentalne stałe fizyki (…) są bardzo finezyjnie wyregulowane „antropicznie" – to znaczy mają wartości dokładnie takie, aby gwarantowały nasze istnienie.

Powstanie życia jest możliwe, ale nie pewne, w kontekście praw fizyki naszego wszechświata.

Nawet jeżeli życie już powstanie, nie wiemy, czy musi mieć postać komórek i organizmów, czy na przykład biosfery realizowane są jako “oceany metabolizmu” niezróżnicowanego w darwinowskie indywidua.

Jeśli choćby komórki powstają, nie ma żadnej gwarancji co do kierunku ich ewolucji. Bakterie nie musiały ewoluować w eukarionty. Eukarionty nie musiały zróżnicować się w rośliny, grzyby i zwierzęta. Zwierzęta nie musiał wyjść na ląd, ani pokryć się futrem, wejść na drzewa, a potem zejść na sawannę i zacząć manipulować otoczeniem rękami.

Życie na Ziemi istniej 3,5 miliarda lat. Przez ponad połowę tego okresu istniało wyłącznie jako bakterie. Organizmy wielokomórkowe powstały raptem kilkaset milionów lat temu. Język ma mniej niż milion lat. Pomyślcie o tym: powstanie języka (a bez ludzkiego języka nie byłoby ludzkich umysłów) jest tak trudne, iż choćby w naszym świecie, który jest zbiasowany retroaktywny spojrzeniem na świat, gdzie ludzie faktycznie powstali, trwało to miliardy lat i nastąpiło już długo za półmetkiem możliwego trwania Ziemii (która już nie tak długo, w geologicznej skali, będzie wysterylizowana przez puchnące Słońce).

Oto “prosty” i “wytrzymujący starcie z brzytwą Ockhama” pogląd Abramowicza w pigułce: niepojęty, niezrozumiały, nieskończenie złożony i niewyjaśniony umysł Boga decyduje się stworzyć prosty wszechświat, w którym istnieją proste prawa fizyki, ale w którym może powstać życie i ewolucja. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności życie faktycznie powstaje, a na co najmniej jednej planecie powstają proste (w porównaniu do bożego) umysły: umysły ludzkie, które same siebie są wstanie wytłumaczyć jako coś zbudowanego przez “dźwigi” ewolucji darwinowskiej z uprzednio istniejącej prostoty owego fizycznego wszechświata. Dochodzą one jednak do wniosku, iż u początków tej prostoty musi stać nieskończona złożoność, i iż jest to najprostsze wyjaśnienie. Wśród tych umysłów znajduje się Śpiochrofizyk piszący dla Wyborczej.

Moim zdaniem historia wyglądała raczej tak: w prostym wszechświecie, a może choćby multiwersum (które, zauważmy, gwarantuje powstanie rozumów z prostoty przez nieskończoność tejże prostoty) powstały rozumy z wrodzoną tendencja do animizmu, to jest przypisywania życia i intencji. Tendencja ta ma sens ewolucyjny. Lepiej dopatrywać się intencji tam gdzie jej nie ma, niż być nadmiernie zachowawczym i zignorować intencję tam gdzie jest (łatwo wtedy zostać pożartym przez źródła takiej intencji). Uznały, iż za całym wszechświatem kryją się inne, podobne im, choć może większe rozumy (politeizm). Czasami ewolucja kulturowa łączyła te fantazje w obraz jednego rozumu: Boga (monoteizm).

Ten Bóg, nawiasem mówiąc, był naprawdę dość ludzki: miał ludzkie emocje i potrzeby, tylko podkręcone. Ci, co w niego wierzyli, ogólnie niezbyt rozumieli zastaną rzeczywistość. Gdy jednak zaczęli rozumieć, stało się jasne, iż ich mitologie nie są prawdziwe. przez cały czas jednak pozostali rozumnymi i skończonymi istotami, więc niechętnie rozstawiali się z wizjami, które im wcześniej porządkowały świat. Niektórzy (fundamentaliści) wprost ignorują wiedzę, jaką ich gatunek pozyskał i udają, iż dosłowna prawda zawarta jest w baśniach zapisanych w starożytnych księgach. Inni, trochę bardziej kompromisowi, zaczęli modyfikować i traktować te baśnie jako “symbole” i “metafory” (deizm czy katolicyzm od “ewolucja istnieje ale dusze małpom dał Bóg”). Robili tak z różnych powodów, ale wychodzi na to, iż większość robiła tak bo wie, iż jeżeli zupełnie usuną Boga ze swojej wizji wszechświata, Boga, który specyficznie chciał by powstali, tym samym nadając sens ich istnieniu, ich istnienie okazuje się fundamentalnie bezsensowne.

To zupełnie OK karmić się narracjami, które nadają sens naszemu istnieniu. Piszę to nieironicznie. Wszyscy musimy to robić by jakoś funkcjonować, choćby jeżeli narracja nie jest opowiastką o bozi. Ale nie udawajmy, iż nasze myślenie życzeniowe jest odkrywaniem prawdy o obiektywnej rzeczywistości.

Jeśli ten wpis ci się spodobał: zasubskrybuj mojego substacka lub podziel się nim z innymi!

Share

1

chodzi tu o istotną hipotezę ucieleśnienia, iż to co nazywamy umysłem nie jest tylko jakimś wyabstrahowanym “programem”, który “działa w mózgu”, ale całością funkcji i działań tego co nazywamy ciałem, a może choćby tego, co rozciąga się poza fizyczne ciało. Nie będę się tu rozwodził, ale polecam na przykład ten artykuł.

2

co jest najlepszym opisem procesu darwinowskiego pozostaje pytaniem otwartym. Zainteresowanemu czytelnikowi polecam tę książkę, w mojej opinii stanowiącą najlepsze wprowadzenie do tematu, a zarazem jego filozoficzne uporządkowanie i rozwinięcie wykraczające poza ujęcia teoretyczne stworzone przez samych biologów.

Idź do oryginalnego materiału