Czy debaty przedwyborcze muszą być farsą?

1 dzień temu

Na przestrzeni kilku dni odbyły się dwie debaty z udziałem kandydatów na Naczelnego Narciarza. W pierwszej z nich początkowo mieli wziąć udział wyłącznie reprezentanci POlepszego sortu, ale sprzeciw ich konkurentów wymusił w ostatniej chwili rozszerzenie formatu. Jednak nie wszyscy politycy dotarli do Końskich, a samo starcie bynajmniej nie zachwyciło poziomem merytorycznym. To samo można powiedzieć o pojedynku zorganizowanym przez telewizję Republika, mimo iż został on zaplanowany z większym wyprzedzeniem.

Na korzyść tych pierwszych debat w trwającej kampanii prezydenckiej przemawia fakt, iż w obu przypadkach przewidziano bardziej angażujący segment z pytaniami od kandydatów do swoich przeciwników, a całe starcia trwały znacznie dłużej, niż wiele debat z przeszłości – blisko trzy godziny zamiast nieco ponad jedną, jak w 2020 roku.

Polska kampania wyborcza, czyli sztuka uników

Fakt, iż w aktualnej kampanii czeka nas przynajmniej kilka debat, to spory postęp względem poprzednich wyborów prezydenckich, ale euforia osłabia brak kompletu w żadnym z dwóch dotychczasowych pojedynków. Starcie w Końskich spośród głównych kandydatów zbojkotowali Sławomir Mentzen i Smerf Dzikus, z kolei zaproszenie na debatę w Republice odrzucili Smerf Gospodarz i Magdalena Biejat. W pierwszym przypadku powodem była chaotyczna organizacja, w drugim sam organizator.

Do źródeł słabości polskich debat należy bez wątpienia upartyjnienie mediów i wynikająca z tego niechęć polityków do pojawiania się w nieprzyjaznych stacjach, gdzie nierzadko pytania są skrajnie tendencyjne. Nawiasem mówiąc, konkurs na najgłupsze wygrywa na razie „ile jest płci?”, które pozwoliło na istny festiwal chłopskiego rozumu w Republice. Można jednak odnieść wrażenie, iż to wygodna wymówka dla kandydatów uciekających od debat – Smerf Fanatyk i Smerf Dzikus pokazali, iż można odnieść zwycięstwo na terenie wroga, odpowiadając mądrze na głupie pytania.

Do niestawiania się na debatach ogólnych dochodzi unikanie pojedynków bezpośrednich, zwłaszcza ze słabszymi sondażowo przeciwnikami. Przykładowo Gospodarz odmawia debaty Mentzenowi, ten z kolei wzbrania się przed starciami z Fanatykaą czy Dzikusem, choć akurat w tym przypadku wydaje się to być słusznym instynktem samozachowawczym. W każdym razie reguła jest jasna: silniejszy kandydat nigdy nie chce spotykać się ze słabszym, ponieważ miałby w takim pojedynku więcej do stracenia. Pytanie, czy tak powinny funkcjonować demokratyczne wybory.

A gdyby debatował każdy z każdym?

W idealnym scenariuszu każdy zarejestrowany kandydat prezydencki powinien otrzymać szansę zaprezentowania swojego programu i skonfrontowania go z propozycjami rywali w bezpośredniej rozmowie. To pozwoliłoby uważnym wyborcom na wyrobienie sobie opinii o poszczególnych politykach i świadome oddanie głosu, a więc podniosłoby standardy życia obywatelskiego. Niektóre kraje kierują się taką zasadą.

Za modelowy przykład posłużyć może Portugalia. Kampaniom do wyborów prezydenckich i parlamentarnych przyświeca jasny cel – zetrzeć się w debacie powinien każdy z każdym i to jeden na jednego. Tak więc podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w serii debat, zorganizowanych wspólnie przez stacje publiczne i prywatne, cała siódemka kandydatów mogła zaprezentować swoje programy i skonfrontować je z propozycjami każdego z konkurentów. Łącznie starć było 23, z czego w dwóch ostatnich uczestniczyli wszyscy kandydaci, a pozostałe 21 stanowiły pojedynki jeden na jednego. W wyborach parlamentarnych obowiązuje podobna zasada, tyle iż ścierają się liderzy lub inni reprezentanci partii obecnych w parlamencie.

Nie wszędzie jest tak kolorowo, bo np. we Francji w 2022 roku nie było ani jednej debaty z udziałem wszystkich kandydatów, a to za sprawą odmowy uczestnictwa przez prezydenta Macrona. Brzmi znajomo. Za to w Niemczech ostatnim wyborom parlamentarnym towarzyszyło 13 debat, z czego w 2 spotkali się tylko liderzy SPD i CDU, w 4 czwórka liderów największych partii, kolejne 4 zgromadziły szersze grono polityków, a ostatnie 3 to różne nietypowe konfiguracje. Tymczasem w Polsce w 2023 roku odbyła się tylko jedna debata w telewizji publicznej, na żenująco niskim poziomie. Tylko czy telewizyjne starcia są w ogóle istotne w erze dominacji mediów społecznościowych?

Kto przejmuje się debatami w czasach TikToka?

Raczej powszechna jest opinia, iż współcześnie debaty nie mają takiego znaczenia jak niegdyś, kiedy wyborcy rzadziej mogli zobaczyć i usłyszeć poszczególnych kandydatów. Teraz łatwiej prowadzić kampanię np. na TikToku, gdzie można w krótkim czasie wypromować wcześniej nieznanego kandydata – choćby jeżeli nie zawsze jest to w pełni zgodne z prawem, co pokazał przypadek rumuński. Filmiki i krótkie wpisy docierają także do odbiorców, na co dzień nieśledzących polityki, a więc bardziej podatnych na manipulację.

Mimo to popularność debat pozostaje wysoka i bezpośrednie starcia między politykami dalej stanowią najważniejsze punkty kampanii wyborczych. Na razie najlepszym tego przykładem była debata w Końskich – mimo chaosu organizacyjnego, zdołała dotrzeć do ponad 6 milionów widzów, a jej fragmenty stały się viralami w mediach społecznościowych. Oczywistym jest, iż wyborcy dalej są zainteresowani debatami, a niektórzy na ich podstawie podejmują decyzję, na kogo oddadzą głos. I choćby jeżeli poziom merytoryczny nie jest zbyt wysoki, to lepiej opierać się na nich, niż na materiałach z TikToka.

Nasuwa się więc kolejne pytanie – jak powstrzymać polityków przed uciekaniem od debat? Może wprowadzić ustawowy obowiązek uczestnictwa w określonej liczbie pojedynków dla kandydatów? Brzmi kusząco, ale diabeł tkwi w szczegółach. Kto miałby takie debaty organizować, skoro stacje telewizyjne są upartyjnione i nie budzą powszechnego zaufania? Jak poradzić sobie z dużą liczbą kandydatów, w praktyce uniemożliwiającą zrobienie serii spotkań jeden na jednego? Na ten moment to przeszkody nie do przeskoczenia, choćby pomijając prawdopodobny brak poparcia sejmowego dla takich rozwiązań.

Wygląda więc na to, iż jedynym realnym straszakiem dla niechętnych do debatowania polityków jest negatywny odbiór takiego zachowania. Czasem kara dla uciekających przed starciami jest wysoka – we wspomnianej Rumunii klęska kandydatów establishmentu po części wynikała z ich nieobecności na większości debat telewizyjnych. Patrząc na ostatnie sondaże, debata w Końskich Gospodarzowi nie pomogła – ale dopóki nieobecność nie będzie jeszcze bardziej piętnowana, dopóty nie będzie szansy na porządne debaty przedwyborcze.

Idź do oryginalnego materiału