Coraz częściej goszczą na polskich stołach. Nitrofurazon, chloramfenikol i wycinka lasów w pakiecie

4 miesięcy temu

Krewetki coraz częściej goszczą na polskich stołach, polecają je również blogi kulinarne. Warto jednak spożywać je z umiarem – mogą zawierać szkodliwe substancje, a ich hodowla niesie ze sobą poważne koszty ekologiczne.

Z badań przeprowadzanych przez Norweską Radę ds. Ryb i Owoców Morza na 25 rynkach, w tym polskim, wynika, iż ponad 70 proc. naszych rodaków chciałoby zwiększyć spożycie ryb i owoców morza. Fauna wodna uchodzi za smaczną i zdrową. Niestety odstrasza ceną. W efekcie łosoś czy małże w przewidywalnej przeszłości nie staną się konkurencją dla schabowego i będą gościły na naszych stołach raczej od święta.

Może to i dobrze. Kwestie smaku są poza dyskusją, ale względy zdrowotne niekoniecznie przemawiają za radykalną zmianą jadłospisu. Od dawna wiadomo, iż ryby pokroju pangi, tilapii czy mintaja lepiej jeść z umiarem. Ich mięso zawiera sporo toksycznych związków i stosunkowo kilka składników odżywczych. Nieco później na cenzurowanym znalazł się również łosoś. Niestety problem skażenia dotyczy też coraz bardziej popularnych nad Wisłą owoców morza, m.in. krewetek – powszechnie dostępnych w formie mrożonej.

Krewetkowi potentaci: Chiny, Indie, Tajlandia

Krewetki to zbiorcza nazwa licznej (opisano ok. 2,5 tys. gatunków) grupy skorupiaków zamieszkujących słodkie i słone wody wszystkich kontynentów z wyjątkiem Antarktydy. Występują również w Bałtyku. Rodzime okazy są jednak na tyle małe, iż nie opłaca się ich poławiać na skalę przemysłową. Najbardziej opłacalną metodą pozyskiwania krewetek jest hodowla.

Zaczęła ona zyskiwać na popularności w latach 80. w Chinach, które gwałtownie wyrosły na głównego światowego producenta tego przysmaku. Kolejne krewetkowe potęgi to Tajlandia, Wietnam, Indonezja i Indie – w tej chwili największy eksporter krewetek na świecie.

Łącznie kraje azjatyckie odpowiadają za 75 proc. globalnej produkcji hodowlanej „wersji” tego skorupiaka. Pozostałe 25 proc. dostarcza Ameryka Łacińska, głównie Brazylia, Meksyk i Ekwador. Żadne z wymienionych państw nie słynie z wyśrubowanych norm bezpieczeństwa żywności ani troski o środowisko. (Gwoli sprawiedliwości warto dodać, iż praktyki hodowlane łososiowych „farmerów” z Norwegii czy Szkocji również pozostawiają wiele do życzenia).

Nitrofurazon – rakotwórczy antybiotyk w krewetkach

Wątpliwości znajdują potwierdzenie w badaniach. Zarówno tych prowadzonych na rynkach docelowych, jak i na farmach. Doniesień skłaniających do nieufności wobec skorupiaków jest sporo.

Przykładowo naukowcy z Texas Tech University przeanalizowali próbki jadalnych części krewetek kupionych w kilku amerykańskich supermarketach. Część produktów pochodziła z Tajlandii, część z Indii. Badanie wykazało, iż 10 proc. próbek skażonych było trzema rodzajami antybiotyków. Wśród nich był m.in. nitrofurazon – substancja o prawdopodobnym działaniu rakotwórczym. W dwóch przypadkach stężenia niemal trzydziestokrotnie przekraczały wartość dozwoloną przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA).

– Nitrofurazon to substancja o działaniu genotoksycznym. Może uszkadzać DNA komórek i sprzyjać rozwojowi nowotworów. Dlatego FDA stosuje politykę zerowej tolerancji w stosunku do tego związku – skomentował wyniki badania Ron Kendall, dyrektor Instytutu Zdrowia Człowieka i Środowiska w teksaskiej uczelni.

  • Czytaj także: Polski gigant raczy nas antybiotykami? Śledztwo dziennikarskie wykryło nieprawidłowości

Wynik nitrofurazonu przebił chloramfenikol. W jednej z próbek stwierdzono obecność tego związku w stężeniu przekraczającym normę aż 150 razy. Chloramfenikol to silny antybiotyk o szerokim spektrum działania. Przewlekłe narażenie na tę substancję może sprzyjać rozwojowi antybiotykooporności. Również względem tego farmaceutyku FDA i agencje bezpieczeństwa żywności z wielu innych państw stosują politykę niskiej tolerancji.

Krewetki stały się egzotycznym przysmakiem w polskich domach. Warto jednak spożywać je z umiarem. Fot. KarepaStock/Shutterstock

FDA blokuje dostawy krewetek

Podobnym „profilem chemicznym” cechuje się spora część krewetek egzotycznego pochodzenia. FDA każdego roku wydaje od kilkudziesięciu do kilkuset odmów wwozu krewetek ze względu na skażenie produktu zakazanymi antybiotykami.

Większość skorupiaków sprzedawanych w amerykańskich marketach importowana jest z azjatyckich i środkowoamerykańskich farm. U tych samych źródeł zaopatruje się również Europa (największym dostawcą mrożonych krewetek do UE jest Ekwador).

Oczywiście na Starym Kontynencie funkcjonują także rodzimi producenci, m.in. we Francji, Hiszpanii czy Niemczech. Jednak świeże krewetki z Morza Śródziemnego trafiają raczej do drogich restauracji i sklepów rybnych dla „bardziej wymagających” klientów. Te tańsze, importowane z domieszką antybiotyków i oferowane w budżetowej cenie, można znaleźć w supermarketowych zamrażarkach.

Hodowle krewetek źródłem antybiotykoopornych bakterii

Nadużycia dotyczące stosowania antybiotyków stwierdza się adekwatnie w każdym kraju zajmującym się przemysłową hodowlą krewetek. Dowodów jest na pęczki – do tego stopnia, iż mniejszy lub większy poziom skażenia skorupiaków antybiotykami można uznać za ich własność „domyślną”.

Dostępne dane dotyczą m.in. Indii, Wietnamu, Malezji, Bangladeszu, Ekwadoru i innych państw producenckich. Antybiotyki stosowane są nie tylko w celach „terapeutyczno-profilaktycznych”, ale również do stymulacji wzrostu. Podobne praktyki znane są zresztą z polskich (i zagranicznych) ferm drobiu – mimo iż są nielegalne.

Wskutek nadużywania farmaceutyków farmy krewetek stają się wylęgarnią antybiotykoopornych drobnoustrojów. Metaanaliza przeprowadzona w marcu wykazała, iż aż 55,7 proc. owoców morza, w tym krewetek, sprzedawanych w malezyjskich supermarketach, skażonych jest antybiotykoopornymi szczepami bakterii, w tym salmonellą i przecinkowcami.

Nadużycia dotyczące stosowania antybiotyków stwierdza się adekwatnie w każdym kraju zajmującym się przemysłową hodowlą krewetek. Fot. CGN089/Shutterstock

Krewetkowi potentaci niszczą lasy namorzynowe

Hodowcy krewetek rzucają wyzwanie nie tylko zdrowiu konsumentów, ale również środowisku. Ofiarą „farmerów” padają m.in. lasy namorzynowe. To wiecznie zielone ekosystemy będące środowiskiem życia wielu gatunków, w tym ryb i skorupiaków, ale również ptaków, gadów, płazów i ssaków. Zapewniają także barierę ochronną przed falami wywołanymi przez tsunami i cyklony.

Mangrowce są też istotnym źródłem dochodu dla lokalnych gospodarek. Według raportu UNEP lasy namorzynowe, jako obszary rybołówstwa, zapewniają większe wpływy niż turystyka i hodowla. Paradoksalnie (lub nie) są one wycinane pod farmy skorupiaków, które przynoszą zysk dużym hodowcom. Poza środowiskiem tracą na tym drobni rybacy i lokalne społeczności, dla których namorzyny są – albo były – głównym źródłem pożywienia i dochodu.

Według danych cytowanych przez organizację ClientEarth, w Ekwadorze aż 70 proc. lasów namorzynowych zostało zdewastowanych przez hodowle krewetek tworzone w zamkniętych systemach stawów.

– Biznes krewetkowy zostawił nas bez pracy. Lasy zniszczone przez hodowców zapewniały nam byt i miały być dziedzictwem dla naszych dzieci. Namorzyny, które jeszcze nie zostały zniszczone przez przemysł, co najwyżej umożliwiają nam przetrwanie – powiedział jeden z aktywistów cytowany w raporcie Client Earth.

Zdjęcie tytułowe: Ai Wai/Shutterstock

Idź do oryginalnego materiału