Coraz bliżej dna

1 rok temu

Być wolnym człowiekiem, który nie musi się kłopotać farsą wyboru swoich panów – to sytuacja najlepsza. Być zniewolonym człowiekiem, który od czasu do czasu wybiera w akcie samoobrony najmniej złego pana, a potem wraca do normalnego życia – to sytuacja zła, ale znośna. Natomiast być zniewolonym człowiekiem, któremu jako wielkie dobro przedstawia się możliwość wyboru wyłącznie między różnymi odmianami upokarzającego zła i który słyszy na każdym kroku, iż wybór adekwatnej z tych odmian to sprawa życia i śmierci – to sytuacja świadcząca o tym, iż dno, od którego można się odbić, musi być już blisko.

* * *

Ostateczna pacyfikacja człowieka polega nie na podporządkowaniu go zewnętrznemu zakazowi robienia wszystkiego, co da się zrobić, tylko na podporządkowaniu go wewnętrznemu zakazowi robienia wszystkiego, co warto zrobić. Innymi słowy, pacyfikacja ta polega nie na ciemiężeniu skutkującym potencjalnym politycznym oporem, tylko na otępianiu skutkującym nieuchronnym duchowym letargiem.

* * *

Nie powinno absolutnie zaskakiwać, iż w im większym stopniu ludzkość ma na sztandarach już wyłącznie karykaturalnie miałkie postulaty „zdrowia, dobrobytu, pokoju, bezpieczeństwa, różnorodności, inkluzywności, dialogu i samorozwoju”, w tym większym stopniu nieuchronnie osuwa się w coraz to kolejne chroniczne konflikty (od zbrojnych po gabinetowe), gospodarcze recesje i ogólny psychiczny niedowład. Miałkość i płycizna podobnych postulatów jest bowiem doskonale miarodajnym odzwierciedleniem dominacji intelektualnego lenistwa, moralnego tchórzostwa i infantylnego samozadowolenia, czyli tego wszystkiego, co bezwzględnie uniemożliwia konstruktywne odniesienie się do jakiegokolwiek systemowego wyzwania o charakterze militarnym, gospodarczym, psychologicznym czy przede wszystkim duchowym.

Nawiązując do klasyka nad klasykami, tylko takie mogą być rezultaty upartego, przewlekłego budowania ogólnoświatowego domu na piasku. Pocieszająca jest tu jednak świadomość, iż w miarę konsekwentnego rozpadu owego domu na piasku na poziomie instytucjonalnym i systemowym, w coraz większym stopniu będzie się okazywało, kto na poziomie indywidualnym i osobowym zbudował dom na skale. Innymi słowy, w miarę nieuchronnego i przyspieszonego rozwiewania się wszelkiego rodzaju potiomkinowskich iluzji stworzonych na przestrzeni ostatnich dekad (a czasem choćby i wieków) – niezależnie od tego, jak dotkliwe mogą być tego reperkusje – coraz pełniejszą piersią będą mogli odetchnąć ci wszyscy, którzy swoją wewnętrzną wolność i swój wewnętrzny pokój zakotwiczyli w Prawdzie przez duże P. Warto więc choćby i rzutem na taśmę się z owych iluzji wyplątać i raz na dobre porzucić przekonanie, iż „dekretowa rzeczywistość” będzie w stanie w nieskończoność uciekać od „tak” i „nie” – choćby wtedy, gdy będzie to już rozróżnienie równie wyraziste, co „być albo nie być”.

* * *

Jeśli ktoś powie raz rzecz demoralizującą w swojej dwuznaczności, wówczas roztropność pozwala uznać ją za uczciwy błąd, a sprawiedliwość – za powód do wyprowadzenia bliźniego na prostą. jeżeli ktoś powie podobną rzecz dwa razy, wówczas roztropność sugeruje uznanie jej za świadectwo jawnej głupoty, a sprawiedliwość – za powód do unikania jej głosiciela. jeżeli zaś ktoś powie podobną rzecz trzy razy i w dodatku zadba o to, żeby trzech innych ją powtórzyło, wówczas roztropność domaga się uznania jej za przejaw złej woli, a sprawiedliwość – za powód do stawienia jej głosicielowi czynnego oporu.

O ile bowiem nie należy tłumaczyć złą wolą tego, co może być zadowalająco wytłumaczone głupotą, o tyle tym bardziej nie należy tłumaczyć głupotą tego, co może być zadowalająco wytłumaczone wyłącznie złą wolą. Wszakże ten pierwszy błąd może skutkować najwyżej zbyt szybkim zamknięciem się w oblężonej twierdzy, podczas gdy ten drugi – pozostawaniem aż do końca kompletnie bezbronnym celem.

* * *

Dla wszelkich odmian świeckiego mesjanizmu (tzn. mesjanizmu ziemskiego, niekoniecznie materialistycznego) kluczowym narzędziem przygotowującym grunt pod „nowy porządek świata” jest wojna – i to nie byle jaka wojna, tylko wojna konsekwentnie eskalująca zgodnie z zasadą motus in fine velocior. Niezależnie od tego, czy ostatecznym celem ludzkich wysiłków ma być światowy kalifat Mahdiego, światowe królestwo Dawidowe czy globalna republika praw człowieka i obywatela, w perspektywie świeckiego mesjanizmu cel ów może być zrealizowany wyłącznie wskutek decydującego polityczno-militarnego zwycięstwa nad wszystkimi jego wrogami czy choćby nad osobami mu niechętnymi.

Innymi słowy, o powszechnym pokoju nieokupionym powszechną katastrofą może uczciwie marzyć tylko zdający sobie sprawę z tego, iż ani królestwo Boże, ani żaden jego „humanistyczny” odpowiednik, nie jest z tego świata. choćby ktoś taki może żywić jednak uzasadnione obawy, iż również i powszechny pokój „nie z tego świata” zostanie okupiony powszechną katastrofą, rozumianą wszelako nie jako konieczny środek do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa, tylko jako oczywista konsekwencja upartego pchania się ku ostatecznej przepaści. Ktoś taki ma przy tym prawo zachowywać nadzieję, iż czystość jego sumienia pozwoli mu przetrwać ową katastrofę w jedynym liczącym się aspekcie – tzn. w aspekcie ustrzeżenia się pychy władzy nad dobrem i złem. To zaś powinno już wystarczyć, by choćby w okolicznościach zdecydowanego deficytu powszechnego pokoju móc nieodmiennie zachowywać niewzruszony pokój wewnętrzny.

Jakub Bożydar Wiśniewski

Idź do oryginalnego materiału