W czwartek zaprezentowano w Watykanie nową encyklikę Franciszka, „Dilexit nos” – „Umiłował nas”. Inaczej niż w poprzednich encyklikach tego papieża – tym razem w centrum znajduje się Chrystus.
„Klucz do pontyfikatu”
„Dilexit nos” jest formalnie czwartą, a tak naprawdę trzecią encykliką Franciszka. Pierwsza encyklika za jego pontyfikatu, „Lumen fidei” z lipca 2013 roku, została w dużej mierze napisana przez Benedykta XVI. Dlatego pierwszą autorską encykliką papieża Bergoglia była encyklika społeczna o ekologii „Laudato si’” z 2015 roku, a drugą – encyklika społeczna o powszechnym braterstwie „Fratelli tutti” z 2020 roku.
O ile poprzednie dokumenty były adresowane do ludzi na całym świecie, to „Dilexit nos” jest wyraźnie skierowana do wierzących katolików. W jej centrum stoi Jezus Chrystus, a konkretnie – Jego Najświętsze Serce. Papież Franciszek napisał encyklikę ze względu na 350. rocznicę pierwszych objawień św. Małgorzaty Marii Alacoque, które dały początek kultowi Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Na konferencji prasowej w Watykanie encyklikę przedstawił przede wszystkim abp Bruno Forte, człowieka, który odgrywał fundamentalną rolę podczas synodów o rodzinie i w niemałej mierze ukształtował adhortację apostolską „Amoris laetitia”. Czytelnik może jednak odetchnąć: tym razem nie było niczego na temat inkluzji, LGBT ani rozwodników w nowych związkach.
Abp Bruno Forte nie pozostawił jednak wątpliwości, iż encyklika „Dilexit nos” nie jest pierwszym lepszym dokumentem. Jak stwierdził, tekst stanowi „klucz do pontyfikatu” Franciszka, w którym należy czytać całość jego nauczania. Podkreślił, iż papież świadomie wybrał dla tematu Serca Jezusowego formę encykliki, by nadać swoim rozważaniom wysoką i decyzyjną rangę. Abp Forte przypomniał, iż już w grudniu papież Franciszek otworzy Rok Jubileuszowy 2025; „Dilexit nos” powinno być tekstem towarzyszącym przeżywaniu tego roku. Encyklika miałaby też pomóc we adekwatnym ujęciu implementacji procesu synodalnego.
Iluzje i autorytety
Dokument nie przynosi rewolucyjnej treści w tym sensie, żeby w jakikolwiek prosty i bezpośredni sposób mogli się go uchwycić progresiści, argumentując z „Dilexit nos” na rzecz swoich wizji. Wręcz przeciwnie; germańscy czytelnicy encykliki będą niewątpliwie z zaciśniętymi zębami czytać paragraf 88 (przypadek?) w którym pojawia się ostra krytyka „dotyczy wspólnot i pasterzy skupionych wyłącznie na działaniach zewnętrznych, na reformach strukturalnych pozbawionych Ewangelii, na obsesyjnych organizacjach, światowych projektach, zsekularyzowanych refleksjach i różnych propozycjach przedstawianych jako wymagania, które czasem usiłuje się narzucić wszystkim”. Franciszek pisze, iż tego rodzaju podejście to chrześcijaństwo wykrzywione, a w istocie, jak się wyraża, „zwodniczy odcieleśniony transcendentalizm”. Być może wspomniany czytelnik germański wytrzyma jednak ten cios, mając w pamięci, iż wcześniej – i to niemal na samym początku encykliki – papież wykonał wobec niego kilka wyraźnych ukłonów. Otóż jednymi z pierwszych autorytetów pojawiającymi się w tekście są istotny dla niemieckiej kultury Fiodor Dostojewski, a także Karl Rahner i sam Martin Heidegger. Ta litania nazwisk może budzić pewną konsternację, ale trzeba przyznać, iż z przywoływania w sumie tylko kilku ich mało znaczących myśli kilka wynika; nie są to w żadnej mierze autorzy konstytutywni dla treści encykliki.
Franciszek o wiele częściej powołuje się na autentyczne autorytety. „Dilexit nos” jest pełna Ojców i Doktorów Kościoła i świętych wszystkich czasów. Inaczej niż w przypadku większości dokumentów tego papieża, znajdują się w niej też dość liczne odwołania do św. Jana Pawła II, w tym – poprzez papieża Wojtyłę – do św. Faustyny Pierwszy w działaniuej. Autentycznym głównym bohaterem tekstu jest jednak Jezus Chrystus, obecny szeroko w całym tekście – zarówno we własnej Osobie, poprzez przytaczanie Jego słów i czynów, jak i w ujęciu różnych cytowanych świętych, ze św. Małgorzatą Alacoque na czele.
Człowiek i jego „serce”, czyli co?
Abp Bruno Forte był pytany podczas konferencji prasowej, co jest tak adekwatnie nowością „Dilexit nos”, jako iż temat Najświętszego Serca Pana Jezusa był już w dokumentach Kościoła wielokrotnie podejmowany, również przez szereg papieży. Włoski arcybiskup stwierdził, iż nowością jest wyraźne podkreślenie, iż bez wymiaru emocjonalnego i somatycznego nie sposób ująć pełni człowieczeństwa. Innymi słowy, iż człowiek nie jest wyłącznie racjonalnością, ale również tym, co nazywamy sercem. Ten wątek rzeczywiście nieustannie przebija się w encyklice Franciszka, zwykle w bardzo poetyckim, niekiedy choćby lekko sentymentalnym ujęciu. Skupienie się na pojęciu „serca” i określanie go istotną tożsamością człowieka jest jednak dość ryzykowne, jako iż „serce” to termin mało precyzyjny. Franciszek próbując zdefiniować, co przez to rozumie, sięga choćby „Iliady” Homera, co jako filolog klasyczny doceniam, choćby o ile z jego tłumaczeniem użycia terminu „kardia” u Poety nie mogę się w pełni zgodzić; to jednak marginalia. Co zatem z „sercem”? Franciszek definiuje je opisowo i poetycko, odwołując się do wspomnień każdego z nas z dzieciństwa, do relacji z najbliższymi, do intymnej sfery, w której odczuwa się wyraźnie własne człowieczeństwo, zwłaszcza w kontekście miłości między rodzicem a dzieckiem czy babcią a dzieckiem. To oczywiście urocze i w jakiś sposób pomocne, ale wydawałoby się, iż w tekście, który ma być „kluczem” do całego pontyfikatu przydałaby się jednak bardziej precyzyjna definicja. W tym kontekście zaskakuje mnie wielki nieobecny całej encykliki: św. Tomasz z Akwinu. Doktor Anielski jest autorem wnikliwych traktatów o ludzkiej psychologii i wykorzystanie jego refleksji narzuca się samo przez się w przypadku encykliki, która jest w dużej mierze psychologiczna i antropologiczna. Autora „Sumy” Franciszek cytuje jednak tylko raz i to zupełnie marginalnie. Wyraźnie chce nakłonić Czytelnika do tego, by rozważał problematykę Serca Jezusowego w bardziej „intuicyjnych” kategoriach, niż refleksja filozoficzna.
W obronie pobożności ludowej
Dla wielu katolików na świecie – także w Polsce – ważna będzie obrona, w jaką papież bierze kult Najświętszego Serca. Ojciec Święty zwraca uwagę na zrodzone przez pobożność ludową wizerunki Serca Jezusowego, nabożeństwa, rozmaite praktyki, w tym pocieszanie Jego Serca. Przekonuje – to teza kontrowersyjna – iż teologia, wychodząc z greckiej filozofii spekulatywnej, miała tendencję do ignorowania wymiaru somatycznego i emotywnego człowieka, skupiając się na wymiarze racjonalnym i wolitywnym. Według Franciszka to właśnie pobożność ludowa, w tym nabożeństwo do Najświętszego Serca, zdołała wypełnić lukę pozostawioną przez teologię. Te uwagi mogą być pomocne o tyle, iż mamy często do czynienia z próbami wyszydzania pobożności ludowej, jako głupiej i nieintelektualnej, a stąd jakoby dziecinnej i godnej pożałowania. Celują w tym środowiska katolików liberalnych. Cóż, zdania po lekturze „Dilexit nos” pewnie nie zmienią, niemniej jednak w dyskusjach można im zwrócić uwagę na – bądź co bądź autorytatywne – nauczanie Franciszka na temat wagi pobożności ludowej.
Dwa zgrzyty
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wskazał też na choćby na pewne problemy. Po pierwsze jest oczywiste, iż każda chrześcijańska prawda – jest prawdą, ale podana w kontekście całego nauczania Kościoła. Kiedy zostaje wyizolowana i rozpatrywana sama w sobie, w oderwaniu od innych elementów nauki Kościoła, może zostać gwałtownie wypaczona i zrodzić jakiś błąd, choćby poważny. Wyobrażam sobie tymczasem takich czytelników „Dilexit nos”, którzy ogłoszą: oto Franciszek jest prorokiem miłości, poza którą ma już niczego; grzech się nie liczy, moralność się nie liczy, bo ważna jest tylko miłość! Cóż, taka lektura „Dilexit nos” mogłaby się komuś narzucać, zwłaszcza tym, którzy borykają się z jakąś własną ciężką przypadłością, na przykład nienaturalnymi skłonnościami erotycznymi; albo też tym, którzy pędzą na łeb na szyję w dialogu międzyreligijnym i chcą ignorować wszelką doktrynę, wołając tylko o miłującym wszystkich ludzi Bogu. Takim narwańcom wypada jedynie przypomnieć, iż encyklika mówi całkiem sporo o grzesznej kondycji człowieka, o grzechach indywidualnych, skrusze, konieczności wynagradzania Panu Jezusowi za przewiny i tak dalej. Jakąś słabością dokumentu może być to, iż w tych szeroko rozpostartych przez tekst ojcowskich ramionach Chrystusa ginie gdzieś wymiar Zbawiciela jako Sędziego, a przecież jest on także sędzią.
Wreszcie każe unieść brew – w podejrzliwym spojrzeniu – jeden z ostatnich akapitów, gdzie czytamy, iż Kościół potrzebuje na nowo odkrycia miłości Chrystusa, żeby tej miłości „nie zastępować przestarzałymi strukturami, obsesjami z innych czasów, uwielbieniem własnej mentalności, fanatyzmami wszelkiego rodzaju”. Jasne, da się te słowa zinterpretować jako normalne w historii Kościoła wezwanie do tego, by stawiać na pierwszym miejscu Boga, a nie instytucję; ale wiem przecież, iż nie zabraknie tych, którzy przejdą przez „Dilexit nos” jak burza tylko po to, by odkryć na końcu ten jeden jedyny akapit i westchnąć z ulgą, iż – no tak – ostatecznie tu znowu chodzi o synodalno-progresywno-demokratyczną reformę.
Czytać – czy nie czytać?
Cóż, nie o reformę strukturalną jednak w tym dokumencie chodzi; a o naszą miłość do Chrystusa, a nade wszystko – Jego umiłowanie ludzkości. Czy to oznacza, iż encyklikę „Dilexit nos” można czytać bezpiecznie i z jakimś pożytkiem duchowym? W przypadku tekstu, który liczy ponad 150 tysięcy znaków i utkany jest z często dość nieprecyzyjnych pojęć odnoszących się do sfery emotywnej, szafowanie takich wyroków na tym etapie recepcji tekstu byłoby karkołomne. Każdy wie, iż czasem jedno czy dwa niewłaściwe zdania mogą popsuć cały tekst, jak było choćby w przypadku „Amoris laetitia”; trzeba zatem dać sobie jeszcze trochę czasu w bliższe zapoznanie się z dokumentem i umożliwienie przeprowadzenia jego wnikliwej analizy, również teologicznej. Nie jest to tekst polityczny ani socjologiczny, stąd nie może podlegać tak łatwym i prędkim ocenom, jak choćby dwie poprzednie encykliki tego papieża. Tym razem to jednak nie wada, a zaleta. niedługo zobaczymy rzecz jeszcze jaśniej.
Paweł Chmielewski