Brakuje śniegu w górach. Świat bez zimowych sportów coraz bliżej

2 miesięcy temu

Żyjemy w czasach, gdzie zimą śnieg nie jest oczywistością. Tradycyjnie biała pora roku jest coraz częściej pochmurna, z dodatnimi temperaturami i szarym krajobrazem. To oznacza, iż w górach nie będziemy mogli zawsze jeździć na nartach, bo nie będzie po czym jeździć. W świecie cieplejszym o 1,5 °C brak zimowych sportów wydaje się coraz bardziej realny. Śniegu w górach brakuje, a stoków nie da się naśnieżać w nieskończoność. Zwłaszcza iż będzie to oznaczało marnotrawstwo coraz cenniejszej w naszych czasach wody.

  • Szczególnie ciepło jest w centralnej części kontynentu, czyli tam, gdzie występują obszary górskie: Karpaty, Sudety i Alpy. Temperatury były tam choćby 4 °C wyższe od średniej.
  • Po obiecującym starcie zimy, sezon narciarski w Alpach stanął pod znakiem zapytania. Tymczasem przynosi on dochody dla lokalnej społeczności, bo Alpy to 40 proc. światowej turystyki narciarskiej, wartej 30 mld dolarów.
  • Nieco lepiej jest we Francji i Szwajcarii. Tam odpowiednio 50 i 39 proc. tras, wymagało naśnieżania. Podobnie jest w Polsce – bez naśnieżania ani rusz.
  • Ocieplenie klimatu powoduje, iż albo jest ciepło i nie pada śnieg, a deszcz, albo jest zimno i słonecznie. Wtedy trzeba naśnieżać, licząc oczywiście, iż nie przyjedzie front znad Atlantyku, i nie zniszczy tego pięknego, białego krajobrazu.
  • Na zaśnieżenie hektara trasy potrzeba 3 tys. m3 wody, a wytworzenie jednego kubika śniegu zużywa 3 kWh prądu.

Jest bardzo ciepło – brakuje śniegu

Styczeń 2024 kontynuuje ponury trend rekordowych na świecie temperatur. Według danych serwisu Copernicus Climate Change Service styczeń był o 1,66 °C cieplejszy od średniej z czasów określanych jako preindustrialne. Chodzi o okres bazowy z lat 1850-1900, kiedy emisje gazów cieplarnianych stanowiły ułamek tego, co emitujemy od 20-30 lat. I choć styczeń w samej Europie nie był rekordowo ciepły, to były miejsca, gdzie było znacznie cieplej niż zwykle. Mowa o południowej części kontynentu, ale też i naszych okolicach. Mimo iż pierwsza połowa miesiąca była zimna, to nie można tego powiedzieć o drugiej połowie, kiedy to w Hiszpanii w ciągu dnia było ponad 20 °C, a ludzie wychodzi na plaże.

Ilustracja 1. Mapy średnich dla stycznia 2024 odchyleń temperaturowych w stosunku do lat 1991-2020. Copernicus C3S

„Rok 2024 rozpoczyna się kolejnym rekordowym miesiącem – nie tylko jest to najcieplejszy styczeń w historii, ale także właśnie doświadczyliśmy 12-miesięcznego okresu, w którym temperatura była o ponad 1,5 °C wyższa od okresu referencyjnego sprzed epoki przemysłowej” – oznajmiła Samantha Burgess, zastępczyni dyrektora z Copernicus C3S. Zwróciła też uwagę na pilność szybkiego odchodzenia od paliw kopalnych, a tym samym szybkiej redukcji emisji gazów cieplarnianych. „Gwałtowne redukcje emisji gazów cieplarnianych to jedyny sposób na powstrzymanie wzrostu globalnej temperatury.”

W Europie styczeń, jak już wyżej wspomnieliśmy, nie był rekordowo ciepły, ale ostatnia dekada stycznia i pierwsza połowa lutego, to już inna bajka. Sami zresztą widzimy to za oknem. Dane z reanalizy Narodowej Administracji ds. Oceanów i Atmosfery (NOAA) pokazują, iż w niemal całej Europie temperatury były co najmniej 2 °C wyższe od średniej z lat 1991-2020. Szczególnie ciepło było w centralnej części kontynentu, czyli tam, gdzie występują obszary górskie: Karpaty, Sudety i Alpy. Temperatury były tam choćby 4 °C wyższe od średniej.

Brakuje śniegu w górach

To w praktyce oznacza częste odwilże, a tym samym topnienie pokrywy śnieżnej, które dodatkowo przyspieszają opady deszczu.

Już pod koniec grudnia zeszłego roku zaczęły pojawiać się problemy w alpejskich ośrodkach narciarskich. Początek sezonu wyglądał obiecująco. Europę nawiedził przedwczesny atak zimy, ale bardzo gwałtownie temperatury wzrosły. W ośrodkach narciarskich Morzine i Les Gets we francuskich Alpach obfite opady deszczu spowodowały, iż pełne otwarcie ośrodków opóźniło się niemal do samych świąt Bożego Narodzenia.

Sezon narciarski w Alpach stanął pod znakiem zapytania. Tymczasem przynosi on dochody dla lokalnej społeczności, bo Alpy to 40 proc. światowej turystyki narciarskiej, wartej 30 mld dolarów.

Nie ma po czym szusować

Sytuacja niestety kilka się zmieniła. Ten sezon będzie jednym z najgorszych, jeżeli nie najgorszy dla alpejskiej turystyki zimowej. Łagodna zima w całej Europie spowodowała, iż ​​wiele stoków narciarskich pozostało całkowicie pozbawionych śniegu.

Wyciągi narciarskie zostały wyłączone, a armatki śnieżne stają bezczynnie na zielonej trawie, na szczycie masywu Terminillo. Monte Terminillo wznosi się 2217 m n.p.m. i znajduje się we włoskich Apeninach, w środkowych Włoszech. Ale od wieków warunki klimatyczne pozwalały na uprawianie sportów zimowych w tej części Włoch. Teraz tak już nie jest. Po tym, jak zrobiło się „zbyt gorąco”, aby można było używać sztucznych armatek do naśnieżania, nikt na nartach jeździć nie może. Armatki śnieżne stanowią ratunek dla wielu ośrodków, kiedy pada mało śniegu, ale temperatura nie może być dodatnia.

„W obiekcie narciarskim brakuje kluczowego szczegółu: śniegu” – narzekał Vincenzo Regnini, Gargamel firmy obsługującej lokalny transport i wyciągi narciarskie. Ocieplenie klimatu powoduje, iż albo jest ciepło i nie pada śnieg, a deszcz, albo jest zimno i słonecznie. Wtedy trzeba naśnieżać, licząc oczywiście, iż nie przyjedzie front znad Atlantyku, i nie zniszczy tego pięknego, białego krajobrazu. A tak się niestety coraz częściej dzieje.

Bez naśnieżania ani rusz

Według Legambiente – włoskiego stowarzyszenia ekologicznego, około 90 proc. narciarskich tras we Włoszech jest sztucznie naśnieżanych. Problem w tym, iż jest ciepło.

„W zeszłym tygodniu mieliśmy 12 stopni Celsjusza” – powiedział Regnini. Wypowiedź dotyczyła początku lutego 2024 r. Podobna sytuacja ma miejsce właśnie Alpach. Wraz z początkiem miesiąca około 70 proc. tras narciarskich w Austrii wymagało stycznego naśnieżania. I ta sytuacja pozostaje niemal taka sama, jak na początku lutego, a wiosna coraz bliżej.

Trochę lepiej jest w Szwajcarii i we Francji – odpowiednio 50 i 39 proc. tras, które wymagają styczniowego naśnieżania. Podobnie jest w Polsce. Bez naśnieżania ani rusz. Według danych Ski info grubość pokrywy śnieżnej na polskich stokach wynosi w tej chwili 76 proc. normy. Praktycznie wszystkie trasy wymagają sztucznego naśnieżania. Inaczej byłyby zamknięte, a i tak nie wszystkie są otwarte.

Zdjęcia satelitarne austriackich Alp. Górne zdjęcie pokazuje początek lutego 2020, dolne 2024. Widać, iż w tym roku śniegu jest zauważalnie mniej. Copernicus/ESA

Kurortom narciarskim zagraża globalne ocieplenie, ale żyją one najwyraźniej w dawnych realiach. – Branża narciarska należy do najbardziej narażonych na zmianę klimatu sektorów gospodarki i niestety do najbardziej ją ignorujących. Podam tylko jeden przykład: raport środowiskowy dla stacji narciarskiej na Nosalu powołuje się na dane z lat 1906-1985 – to zaklinanie rzeczywistości. Nie można projektować inwestycji narciarskich o archaiczne dane, kiedy lawinowo narastają problemy z wysokimi temperaturami zimą i niedoborami wody – stwierdziła Katarzyna Wiekiera, kampanierka klimatyczna Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.

Sztuczne naśnieżanie to problem natury ekologicznej

Obecne ocieplenie klimatu już teraz jest wystarczające, by mocno utrudnić normalne funkcjonowanie stoków. Sztuczne naśnieżanie rozwiązuje problem do pewnego stopnia, ale samo w sobie też nie jest dobre ani dla klimatu, ani dla środowiska.

  • Jedynym sposobem na dostosowanie się branży do zmian jest sztuczne naśnieżanie, z którym wiążą się takie problemy jak: energochłonność i wodochłonność. Godzina naśnieżania nartostrad o długości 30 km zużywa tyle prądu, co czteroosobowa rodzina przez cały rok. Na jeden metr sześcienny śniegu potrzeba aż około 400-500 litrów wody” – tłumaczy Wiekiera zapytana przez SmogLab.

To poważny problem natury ekologicznej, szczególnie gdy sama natura mierzy się ze skutkami globalnego ocieplenia. – Infrastruktura narciarska to zawsze ingerencja w środowisko naturalne – góry są cennymi przyrodniczo obszarami, ważna jest także wodonośna funkcja lasów górskich. Na przykład w Szczawnicy planowana inwestycja narciarska może prowadzić do aktywizacji ruchów osuwiskowych, generować zagrożenia dla zasobów unikalnych wód mineralnych i leczniczych oraz negatywnie wpływać na zasoby wód powierzchniowych w pobliskim potoku – powiedziała Wiekiera.

Dodała przy tym, iż będziemy więc musieli wybierać – albo biznes turystyczny utrzymujący się dzięki energii i wodochłonnego sztucznego naśnieżania, albo pogłębiający się kryzys klimatyczny, wodny i bioróżnorodności.

Śniegu brakuje, a opłacalność naśnieżania pod znakiem zapytania

Zaklinanie rzeczywistości nic jednak nie da. Klimat się ociepla i będzie się ocieplać, choćby jeżeli znacznie spowolnimy emisje CO2. Takie są prawa fizyki. Badania opublikowane w czasopiśmie Nature pokazują, iż w świecie cieplejszym o 2 stopnie 53 proc. europejskich ośrodków narciarskich będzie wymagało sztucznego naśnieżania. jeżeli nie powstrzymamy globalnego ocieplenia i świat ociepli się jeszcze bardziej, to branża narciarska po prostu zginie. A już teraz patrząc na to, co się dzieje, i co będzie się działo w ciągu najbliższych lat, to trzeba zadać sobie pytanie o przyszłą opłacalność branży.

– Konieczność sztucznego naśnieżania, wraz ze zmianami klimatu będzie się pogłębiać, zmniejszając rentowność inwestycji narciarskich. Abstrahując od przyrodniczej szkodliwości instalacji do sztucznego naśnieżania, one są bardzo drogie. Oprócz armatek śnieżnych trzeba przygotować zbiorniki z wodą wraz z całą instalacją (albo ze szkodą dla środowiska pobierać wodę wprost z potoków naruszając zapisy pozwoleń wodnoprawnych lub zupełnie omijając przepisy) – tłumaczy kampanierka klimatyczna Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.

Do tego dochodzi koszt wyprodukowania śniegu. Na zaśnieżenie hektara trasy potrzeba 3 tys. m3 wody, a wytworzenie jednego kubika śniegu zużywa 3 kWh prądu. – W Alpach budowane są całe śnieżne magazyny, które produkują śnieg w najlepszych do tego warunkach i przechowują go choćby przez cały sezon. W Polsce warunkach nie-alpejskich naśnieżanie dodatkowo konkuruje o zasoby wody pitnej dla ludzi. Więc bardziej martwi mnie nie tyle pytanie o koszt stoków, ile ich sens i marnotrawstwo energii i wody. Jaki jest koszt osuszania górskich potoków? I czy ochrona zasobów wodnych jest mniej ważna od utrzymania turystyki narciarskiej?” – zastanawia się Wiekiera.

Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Leszek Glasner

Idź do oryginalnego materiału