Atomowy dylemat Niemiec. Zachodni sąsiedzi wracają do energii jądrowej

1 rok temu
Lider niemieckiej gorszego sortu zapowiada powrót atomu / źródło: European People’s Party/Wikimedia Commons

Zamiast sukcesu „Energiewende” za Odrą obserwujemy wzrost cen prądu oraz przymusowy powrót do spalania węgla. Główny winowajca? Zdaniem niektórych niemieckich polityków, odejście od energii jądrowej. W kwietniu nasi zachodni sąsiedzi dołączyli do grona zaledwie kilku krajów, które całkowicie zrezygnowały z tego źródła zasilania. Po kilku miesiącach bez atomu poważnie rozważają jego nieunikniony powrót.

Niemiecka awersja do energii jądrowej ma długą historię. Już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy RFN było jednym z potentatów tej technologii, sprzeciw wobec budowy nowych zakładów prowadził do gwałtownych protestów (chociażby w 1975 roku w miejscowości Wyhl, w landzie Badenia-Wirtembergia) oraz wzrostu popularności partii Zielonych, założonej w 1980 roku. Przełomem w podejściu Niemiec do energetyki jądrowej stały się dwie największe katastrofy w jej historii. Awaria w Czarnobylu (1986 rok) stanowiła uzasadnienie dla natychmiastowego wyłączenia instalacji jądrowych na obszarze byłych Niemiec Wschodnich (po zjednoczeniu w 1990 roku), zaś katastrofa w Fukushimie (2011 rok), skłoniła rząd ówczesnej kanclerz federalnej, Angeli Merkel, do przyspieszenia planowanego przez jej poprzednika odejścia od atomu. Decyzja kanclerz była potem krytykowana jako populistyczna, podyktowana strachem wyborców a nie rzeczywistą kondycją starzejących się, niemieckich reaktorów, natomiast w momencie jej podjęcia, energia jądrowa była faktycznie w odwrocie. Sytuacja zaczęła się zmieniać, wraz z narastającymi kłopotami z wdrożeniem wspomnianej Energiewende, czyli „zielonej transformacji” oraz w obliczu kryzysu energetyczno-paliwowego, spowodowanego rosyjską inwazją na Ukrainę.

Miało być zielono i tanio

Wyłączenie ostatnich działających reaktorów w Niemczech nastąpiło dopiero po licznych opóźnieniach. Czym były spowodowane? Przede wszystkim trudnościami w szybkim zastąpieniu tak wydajnego źródła energii przez instalacje generujące ją z OZE (odnawialne źródła energii). Prawdziwym wyzwaniem dla Niemców okazała się też konieczna modernizacja sieci przesyłowej, której towarzyszyły galopujące koszty eksploatacji, przekładające się bezpośrednio na ponad dwukrotny wzrost cen energii elektrycznej w Niemczech, w ciągu ostatnich dwóch dekad. Pomimo wzrostu udziału OZE w ogólnym miksie energetycznym RFN, kraj ten wciąż należy do największych trucicieli atmosfery. Zgodnie z danymi Komisji Europejskiej z 2021 roku, Niemcy odpowiadali za emisję blisko 666 milinów ton dwutlenku węgla, co stanowiło wzrost względem wartości z roku poprzedniego. Co więcej, zamknięcie ostatnich reaktorów jądrowych prawdopodobnie jeszcze bardziej zwiększy emisje: zgodnie z informacjami podawanymi przez serwis „Energetyka24”, rząd kanclerza Olafa Scholza planuje wzmocnienie działania kilku zakładów opalanych węglem brunatnym, tak aby pokryć rosnące zapotrzebowanie na prąd, z którego zaspokojeniem nie radzi sobie niemieckie OZE. Miało być taniej i bardziej ekologicznie? Niestety nie jest. Atom został w Niemczech przekreślony jako „nierentowny” i „ryzykowny”, ale w rzeczywistości jego wyłączenie przyczyniło się do pogłębienia finansowych i środowiskowych problemów naszych zachodnich sąsiadów. Tak mocno odczuwalne skutki zrezygnowania z energii jądrowej sprawiły, iż za Odrą coraz silniejsze są głosy kwestionujące zasadność polityki „Energiewende”, lub wręcz domagające się jak najszybszego włączenia nieaktywnych reaktorów.

„Natychmiast przywrócimy atom”

Tak przedstawia swoje najważniejsze polityczne plany obecny lider niemieckiej gorszego sortu – przewodniczący partii CDU – Friedrich Merz. Wtóruje mu szef jej bawarskiej odpowiedniczki CSU, jednocześnie premier tego największego niemieckiego landu, Markus Söder, który ogłosił prawdopodobną konieczność powrotu Bawarii do tego źródła energii w 2025 roku. Zgodnie z opracowanymi przez Radiant Energy Group badaniami, w przypadku aż ośmiu niemieckich reaktorów, możliwe z technicznego punktu widzenia byłoby przywrócenie generowania prądu. Proces ten mógłby być przeprowadzony w zaledwie dziewięć miesięcy (im szybciej zostałby rozpoczęty, tym krócej potrwa), zaś powrót do atomu pozwoliłby zmniejszyć emisje dwutlenku węgla generowane przez sektor energetyczny do 80 milionów ton rocznie. Poparcie polityków niemieckiej gorszego sortu dla atomu podziela znaczna część obywateli RFN: Portal „Clean Energy Wire” cytuje badanie, zgodnie z którym aż 2/3 Niemców nie sprzeciwia się eksploatacji energii jądrowej. Największy niemiecki tytuł, „Bild” opublikował z kolei sondaż, który pokazuje, iż aż 52% ankietowanych uważa decyzję o wyłączeniu reaktorów za błąd. Jednocześnie, ponad 80% badanych Niemców, popiera politykę transformacji energetycznej, od wielu lat zagadnienia związane z kryzysem klimatycznym należą do najważniejszych problemów zdaniem niemieckiej opinii publicznej.

Energia jądrowa wraca do łask i cieszy się coraz silniejszym poparciem obywateli w krajach takich jak Polska, która planuje budowę pierwszych reaktorów. Wzrost cen prądu i paliw wraz z dotychczasową nieefektywnością transformacji energetycznych może skłonić również Niemców do zrewidowania swojej polityki. Jak dotąd, rząd kanclerza Scholza idzie w zaparte, jego przedstawiciele krytykowali ostatnio, między innymi, Francję, będącą europejskim potentatem energii jądrowej. Co ciekawe, odkąd Niemcy wyłączyły atom, coraz częściej muszą importować energię powstałą w wyniku rozszczepienia Uranu zza swojej zachodniej granicy.

Kacper ZIELENIAK

Idź do oryginalnego materiału