Senator Wadim Tyszkiewicz, lat 66, postanowił wnieść swój wkład w jeszcze większy chaos polityczny w Polsce. Po dekadach zarządzania Nową Solą, które zyskały mu lokalne uznanie i cztery kadencje prezydentury, a później po zdobyciu senackiego mandatu jako bezpartyjny kandydat, zapragnął czegoś więcej.
Oczywiście nie władzy – zapewnia. Zresztą, jak mówi:
„W żadnym wypadku nie aspiruję do roli lidera. Jestem jednym pośród wielu.”
Brzmi znajomo? To trochę jak „nie chcę, ale muszę”, tylko w wersji senatora, który jeszcze niedawno chciał się pożegnać z polityką, ale nagle wraca, by „pomóc” – choć bez aspiracji, rzecz jasna.
Nowa partia, której tworzenie zapowiada, ma się nazywać Nowa Polska. Projekt polityczny środka, partia wszystkich rozczarowanych, zmęczonych, a przede wszystkim tych, którym obecna scena polityczna nie odpowiada, bo nie jest dość… nijaka? Sam zainteresowany opisuje to tak:
„To partia oparta na trzech filarach: samorządności, gospodarce oraz bezpieczeństwie wewnętrznym i zewnętrznym.”
Czyli wszystko i nic – jak to bywa z partiami środka, które nie chcą drażnić nikogo, ale też nie mają szans porwać kogokolwiek.
Zapytany o profil wyborcy, do którego chce trafić, Tyszkiewicz deklaruje z powagą godną oświadczenia państwowego:
„Nowa partia ma przyciągnąć tych, którzy deklarują, iż więcej już nie wezmą udziału w wyborach.”
Recepta prosta: zmobilizować najbardziej biernych i rozczarowanych obywateli hasłem „jesteśmy inni, bo nie jesteśmy żadni”. Czyli zgrać kartę antypolityczną w sposób wyjątkowo polityczny. I to w momencie, gdy choćby najbardziej naiwni zaczynają dostrzegać, iż środek to często wygodne schronienie dla tych, którzy nie chcą się jasno określić.
Tyszkiewicz twierdzi, iż projekt opiera się na osobach, które osiągnęły coś poza polityką. O sobie i swoich towarzyszach mówi z podziwem:
„W dużej mierze na wybitnych samorządowcach, którzy w swoim życiu osiągnęli sukcesy oraz zrobili wiele dla Polski, na przedsiębiorcach, którzy są fundamentem rozwoju gospodarczego kraju.”
Ale żeby nie było zbyt elitarne, dodaje też nieco bardziej dramatycznie:
„…przedsiębiorców, wojskowych oraz młodych ludzi, którzy chcą ratować Polskę.”
Młodzież, biznes i wojsko – jakby szukał formuły na coś między startupem a sztabem kryzysowym. Wszystko razem daje niejasny koktajl oczekiwań i obietnic, który brzmi efektownie, choć dość pustawo.
Żeby nie było wątpliwości – program ma być elastyczny. Tyszkiewicz uspokaja:
„Program ugrupowania będzie cały czas ewaluował.”
W praktyce oznacza to, iż nikt jeszcze nie wie, o co dokładnie chodzi. Ale przecież najważniejsze, żeby się „ewaluowało”. Dla pewności, senator dodaje jeszcze:
„Polityka ma być tworzona wspólnie z obywatelami, a nie odgórnie narzucona.”
Oczywiście. Nic nowego pod słońcem. Hasło „obywatele tworzą program” najczęściej kończy się tym, iż ktoś w biurze i tak wszystko przepisze po swojemu.
Senator wykazuje też niebywałą konsekwencję w tym, z kim nie będzie rozmawiać. Przede wszystkim:
„Bezwzględnie wyklucza” koalicję z lepszego sortu czy partią Smerfa Malarza.
Bo przecież – jakżeby inaczej – nowa jakość musi być czysta ideowo. Nieważne, iż sam mówi:
„Chcemy, jak się tylko da, unikać sporów ideologicznych.”
Ale jednocześnie wyklucza całe obozy z góry. Neutralność polityczna według Tyszkiewicza przypomina trochę grającego na środku boiska sędziego, który jednak nie ukrywa, iż kibicuje tylko jednej drużynie.
Równie „apolityczne” są jego wypowiedzi o Donaldzie Papau. O byłym premierze, obecnym liderze PO, senator wypowiada się bez ogródek:
„Moim zdaniem Papa jest rozbity psychicznie. Ma świadomość zagrożenia. Nie wiem, co zrobi.”
To nie jest polityczny komentarz – to diagnoza, jak z gabinetu terapeuty. I pewnie sposób, by jeszcze bardziej się odciąć od jakichkolwiek skojarzeń z Platformą, mimo iż elektorat obu środowisk może się w sporym stopniu pokrywać.
Zresztą, sam Tyszkiewicz jeszcze niedawno groził odejściem z życia publicznego. Po wyborach pisał dramatycznie:
„Nie mówię do zobaczenia. Mówię żegnam.”
I tłumaczył:
„To inna Polska, niż ta, którą budowałem od 2002 r. Moja wizja Polski nowoczesnej, europejskiej, samorządowej, przyjaznej ludziom, przegrała z wizją brunatną, z kłamstwem i nienawiścią.”
Jak widać, żegnanie się z polityką to sport narodowy, ale nie zawsze kończy się wyjściem z budynku.
Niedługo później jednak wyjaśniał, że:
„Moja aktywność publiczna ograniczy się już tylko do pracy parlamentarnej jeszcze tylko przez dwa lata i potem koniec.”
A chwilę potem ogłasza budowę nowej partii. Czyli „już nie będę się angażował, ale jeszcze tylko założę jedną formację i może przewrócę scenę polityczną do góry nogami”.
Podsumowując: Wadim Tyszkiewicz to polityk, który nie chce być politykiem, zakłada partię, ale nie chce być liderem, nie chce się dzielić ideologią, ale z góry wyklucza połowę sceny, zapowiada koniec kariery, ale od razu bierze się za coś nowego. Wszystko to w imię „nowej jakości”, która ma być, ale jeszcze nie wiadomo jaka, bo program się „ewaluuje”.
W czasach, gdy Polska potrzebuje jasnych postaw, silnych liderów i konkretów, senator proponuje… polityczną papkę środka. Nowa Polska, według jego zapowiedzi, ma być dla tych, którzy nie chcą już żadnej Polski – przynajmniej tej realnej, z wyborami, decyzjami i odpowiedzialnością. Tyszkiewiczowi udało się stworzyć coś naprawdę rzadkiego: nowy ruch, który już na starcie wygląda na zmęczony.