Wielkimi krokami nadciąga początek roku szkolnego, naukę rozpoczynają również dorośli – i to nie tylko na wyższych studiach. Małżonka ma Świechna jest tutorką, a od tego roku koordynatorką programu edukacyjnego dla tych, którzy z różnych powodów nie ukończyli szkoły średniej i teraz chcieliby to nadrobić. Powody zaległości są różne: uzależnienia, złe traktowanie w szkole powszechnej (prześladowanie, niedostosowanie sposobu przekazywania programu do zaburzeń, np. do autyzmu) oraz złe traktowanie w domu (rodzice, którzy nigdy nie powinni mieć pod opieką dzieci, ani zwierząt). Już widzę te uśmiechy politowania u narcyzów wywodzących się ze środowisk tzw. „porządnych obywateli”, iż strata czasu, strata pieniędzy, iż nigdy nie będą tak dobrzy, jak oni (chichichi) „normalni”. Tymczasem, każdego roku w tej małej grupce (u mej małżonki jest to jakieś 12-14 osób rozpoczynających naukę) jest jakieś 6-8 kończących, z których zaktywizowani zawodowo zostają prawie wszyscy (wyjątki potwierdzają regułę), a kilka osób kontynuuje naukę na studiach zawodowych, choć zdarzają się i przypadki kontynuacji nauki, aż zdobycia tytułu magisterskiego. Jak to jest możliwe?! Ano tak, iż najprawdopodobniej coś nie gra w edukacji powszechnej, włączając w nią dom rodzinny, który często staje się największą przeszkodą w rozwoju.
Myślę, iż nie doceniamy znaczenia zdrowia psychosomatycznego i stanu duchowości. Dominujący pogląd można streścić w jednym zdaniu: „Ja miałem gorzej, a wyrosłem na normalnego, porządnego człowieka”. Doprawdy? To skąd się biorą ci „nieporządni” i „nienormalni”?
Mariusz Lubomski – Niedorozwinięty
smerfy nie radzą sobie z emocjami na tyle, iż większość jest najzwyczajniej w świecie emocjonalnie niezrównoważona, co widać choćby na drogach, gdzie kolo jeden z drugim mając do przejechania 5 kilometrów, łamie wszystkie napotkane ograniczenia prędkości, by zaoszczędzić 5 sekund lub skończyć na drzewie. Głównym powodem są problemy z agresją, spowodowane oczywiście sumą „klapsów dyscyplinujących”, jakie w życiu dostali od rodziców, nauczycieli, koleżanek i kolegów. Wyrasta później na tchórzliwą cipę, która agresję kieruje nie przeciw tym, którzy stanowią zagrożenie, bo są zbyt niebezpieczni, a przeciw słabszym: dzieciom, uchodźcom, mniejszościom seksualnym, mniejszościom narodowym. I nikt nie ma pomysłu, jak ten problem rozwiązać na poziomie edukacji.
Co jeszcze? Strach przed oceną, jeden z najbardziej paraliżujących czynników. Wpajają go dzieciom rodzice już w wieku 3 lat: „nie wygłupiaj się, normalnie idź, nie śpiewaj, nie rób z siebie głupka, nie pajacuj, jak ty wyglądasz, zobaczymy co powie babcia”. Od pierwszych klas szkolnych wszystko jest oceniane, każdy przedmiot jest najważniejszy i ocena niedostateczna nie daje promocji do następnej klasy, bez względu na oceny pozostałe. I nieważne, iż za 10 lat nikt nie będzie tego pamiętał, jeżeli nie będzie musiał z tego korzystać, a materiał ten, jak każdy inny, da się nadrobić. Najważniejszy jest podział na tych lepszych (oceny dobre) i gorszych (oceny niedobre), a wprowadzą go ci z głupszych nauczycieli, którym choćby do łba nie przyjdzie, iż jeżeli pogardzany uczeń ma zdolności rzemieślnicze i pójdzie w tym kierunku, może być szczęśliwym i bogatym bez znajomości układu pokarmowego pratchawca. Żeby mu to umożliwić, trzeba najpierw zadbać o jego wiarę w swoje możliwości, a jak ma uwierzyć, skoro opinię o nim kształtują oceny na świadectwie. Jednocześnie nikt nie wpadnie na pomysł poświęcenia choćby kilku godzin w ciągu jednego dnia tygodniowo na warsztaty umiejętności miękkich. Po co uczyć, jak radzić sobie z agresją, z presją, ze stresem, jak negocjować, jak przyjmować krytykę, a jak komplement? Jak się zachować w sklepie, a jak w restauracji? Po co uczyć ciekawości świata, np. innych kultur i zwyczajów albo własnej przyrody i zabytków? No bo po co to komu? Co z tego będzie, jak nie ma oceny? No i najważniejsze: „Ja tego nie miałem, nikt mnie tego nie uczył , normalnie gonili mnie do zakuwania i zobaczcie na jakiego mądrego i normalnego człowieka wyrosłem”.
Każda proponowana zmiana w systemie edukacji dotyczy programu. Głównym tematem dyskusji jest: „Do czego zmusić dzieci”, zamiast wziąć pod uwagę rozwój umiejętności potrzebnych do życia. Dziś mamy straszną chryję z powodu nieobowiązkowej edukacji zdrowotnej, bo w programie jest wiedza, której do dziś nie posiadają protestujący. Kiedyś pewien nadużywający marihuany kolega wygłosił mi mądrość na temat wiedzy o seksie: „Ja go mam uczyć ruchać? Dupą ma ruszać i tyle!” No i do tego to się sprowadza, nie mówiąc już o tym, iż dzieci mogłyby się dowiedzieć jak działają szczepionki, a jak antybiotyki i dlaczego witamina C i D nie wystarczają medycynie.
I jeszcze jedno: Rozwój duchowy dziecka w szkole NIE ISTNIEJE. ERRATA (po lekturze komentarza Jotki) – ja się przynajmniej z czymś takim nie spotkałem, choć pewnie gdzieś w Polsce takie szkoły istniały. Kultura, sztuka, choćby tak powszechnie spotykana jak malarstwo, film, czy muzyka, kontakt z przyrodą, są w szkole traktowane jak piąte koło u wozu. Gdy zaproponowałem kiedyś, iż poprowadzę kółko teatralne dla dzieci, powiedziano mi „dobrze”, po czym nie dano sali, ani godzin. Gdy jakaś niedouczona mamusia burzyła się, iż musi dziecko przygotowywać do programów artystycznych, powiedziałem, iż od tego zależy, czy jej dziecko będzie słuchać Zenka Martyniuka, czy pójdzie raczej do filharmonii. Odpowiedziała, iż nie o to chodzi, kto jakiej muzyki słucha. W efekcie przeciętny Polak na pytanie „Co to jest duchowość?” odpowiada „Religia”, bo między uszami nie chce się zmieścić, iż człowiek może czytać, pójść do opery albo teatru. Chyba, iż jest nienormalny albo go do tego zmuszą! W zamian powstała kasta wyznawców siły i pieniądza oraz zwolenników srania pod siebie, reagująca alergicznie nie tylko na hasło „ekologia”, ale na wszystko, co się wiąże z oszczędnością energii i surowców.