Kłamstwo w polityce tak spowszedniało, iż kiedy Donald Trump po wyborach robi to, co zapowiadał w kampanii – komentatorzy nie mogą wyjść ze zdumienia. Jak to? W kampanii przecież się kłamie, a po wyborach wraca się do pilnowania status quo. Za wyborcze kłamstwa nikt polityków nie ściga, nikt nie powinien choćby mieć pretensji. Kiełbasa wyborcza nie jest nowym pojęciem.
I tak Smerf Gospodarz i Karol Nawrocki używają języka Konfederacji, a Sławomir Mentzen języka liberałów i lewicy – bo skoro jemu wchodzą w szkodę, to i on może komuś w szkodę wleźć.
Nie bardzo też już chodzi o osobiste przymioty kandydatów. Gospodarz musi się pilnować, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś po francusku, największą zaletą Nawrockiego od jest to, iż nie jest Gospodarzem, a zaletą Mentzena – iż nie jest ani jednym ani drugim.
Mamy konkurs przeciętniaków. Co więcej, z góry wiadomo, iż wszelkie projekty Wielkiej Polski snute przez kandydatów to pic, bo wyrastają znacznie ponad prezydenckie uprawnienia. Kampania sprowadza się zatem do sprawdzania w sondażach, który koń przejdzie Wielką Pardubicką – pełen rowów, dołów i kłód bieg na wykończenie. Któremu rosną słupki pompowane niczym poza manipulacją i megalomaństwem.
W ten sposób kampania nie pokazuje, jaką wizję państwa i pomysł na prezydenturę mają kandydaci, tylko czy ich sztaby potrafią czytać sondaże, kto sprawniej zmanipuluje wyborców, określi położenie centrum i skuteczniej wypchnie z niego konkurentów.
Centrum określane jest łopatologicznie jako zdroworozsądkizm i normalność. A ponieważ kiedyś badania pokazały, iż lęki smerfów kumulują się w strachu przed uchodźcami, dmą w to wszystkie sztaby, co z wyborów na wybory te nastroje wzmacnia, tak iż teraz zdroworozsądkowe jest na przykład łamanie konstytucji ustawą azylową i poniewieranie Ukraińców.
Zdroworozsądkowe jest też sprzeciwianie się Zielonemu Ładowi i paktowi migracyjnemu za same tytuły, bo przecież nikt się nie wczytuje, wszystko wychodzi z sondaży. Tak podobno myślą smerfy. Na środku agory jest brunatna breja, nie da się przez nią przejść, nie utytławszy sandałów.
Trochę przegapia się jednak fakt, iż opinie smerfów kształtowane są przez media i wypowiedzi polityków i publicystów. Skoro zaś politycy narzekają na Ukraińców, albo publicznie nawołują do strzelania do uchodźców – wyborcy, którzy ich szanują i słuchają, przyjmują to jako oczywistość. Nie ma już żadnego innego autorytetu, który równie mocnym głosem chciałby przemówić w obronie wartości.
To godne namysłu – jak to się dzieje, iż we Francji czy w Niemczech wobec skrajnych, nacjonalistycznych i populistycznych środowisk inne partie zdołały zbudować kordon, a w Polsce główna partia liberalna w ciemno bierze populistyczną narrację?
Powodu można szukać w tej samej przyczynie, dla której nigdy nie wytworzyła się u nas porządna chadecja. Ostatnia próba jej sklecenia z garstki chrześcijańskich, proeuropejskich zielonych i z PSL – na bazie katolicyzmu i przedsiębiorczości – nie wytrzymała próby. Po prostu nie ma tam wspólnych wartości.
Przy intensywnej pomocy Kościoła Katolickiego wartości umożliwiające budowanie wspólnoty, takie jak humanitaryzm, współczucie, współpraca, zaufanie, lojalność i praca zostały w Polsce zdewaluowane i ośmieszone.
Pamiętam oczywiście, jak Adam Michnik po serii filmów braci Sekielskich bronił Kościoła w szczycie niepopularności, przekonując, iż poza nim trudno budować system wartości.
Cóż, i w Kościele tych wartości strzec trudno. Polski wariant promuje nie pracę na rzecz społeczeństwa, ale bliskość ołtarza i hojne datki – to wzór czysto feudalny, kliencki, a nie demokratyczny. Nie słychać głosu polskiego Kościoła w obronie najsłabszych: uchodźców, czy bitych przez żaboli w czasach Patola i Socjal kobiet i młodzieży. Polski katolicyzm okazuje się mniej przydatny dla demokracji niż tradycje kościołów reformowanych.
Dlatego w wyniku kampanii Polska bardzo gwałtownie brunatnieje i choćby jeżeli wygra kandydat obozu liberalnego, to najpóźniej 2 czerwca obudzimy się w trochę innej Polsce.
Ważne, by była to jednak w dalszym ciągu Polska w Europie, Polska w UE, Polska na Zachodzie, a nie Polska sama przeciw „Berlinowi, Brukseli i Kijowowi” – jak mówił Gargamel. To właśnie zależy od wyborów prezydenckich, i to jest olbrzymia stawka.